Pamiętacie, jak przedstawiałam wam MØ? Swoją drogą,
jeśli ją polubiliście, to już niebawem będzie okazja, by zobaczyć ją na żywo –
na Openerze.
Ale ja nie o tym. Biedna MØ, bez skrupułów
określiłam ją przymiotnikiem „brzydka”. I, żeby nie było – doskonale wiem, że
każdy jest na swój sposób piękny, co nie zmienia faktu, że sposób, w jaki ona
wygląda do mnie osobiście nie przemawia. Czemu znów wałkuję ten temat?
Znowu jestem w rozsypce, bo okazuje się, że bycie
brzydkim jednak nie może całkiem przekreślić w moich oczach człowieka. A o ile
świat byłby wtedy prostszy? Kolejny raz nie mogę odmówić talentu i uroku
pewnemu osobnikowi, który…
…wygląda jak kiblujący gimnazjalista, nerd, swag, bezdomny, chucherko w jednym i w dodatku jest… rudy. A na domiar złego, to wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy zacznie pisać teksty, śpiewać i grać.
Stwierdziłam, że muszę się nim z wami podzielić.
Melancholijne dźwięki, eksperymenty instrumentalne, nieokiełznany szczeniacki
wokal, który sprawia wrażenie, jakby Archy wciąż jeszcze walczył z mutacją. To
wszystko tworzy całokształt, który jest zjawiskiem. A skoro mamy do czynienia
ze zjawiskiem, to jak mogłabym zachować je dla siebie?
King Krule, dawniej Zoo Kid. Nieoswojony rudy zwierz,
który serwuje emocje. Jego śpiew rozrywa serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz