środa, 18 czerwca 2014

King. Król. King Krule


Pamiętacie, jak przedstawiałam wam MØ? Swoją drogą, jeśli ją polubiliście, to już niebawem będzie okazja, by zobaczyć ją na żywo – na Openerze.

Ale ja nie o tym. Biedna MØ, bez skrupułów określiłam ją przymiotnikiem „brzydka”. I, żeby nie było – doskonale wiem, że każdy jest na swój sposób piękny, co nie zmienia faktu, że sposób, w jaki ona wygląda do mnie osobiście nie przemawia. Czemu znów wałkuję ten temat?

Znowu jestem w rozsypce, bo okazuje się, że bycie brzydkim jednak nie może całkiem przekreślić w moich oczach człowieka. A o ile świat byłby wtedy prostszy? Kolejny raz nie mogę odmówić talentu i uroku pewnemu osobnikowi, który…


…wygląda jak kiblujący gimnazjalista, nerd, swag, bezdomny, chucherko w jednym i w dodatku jest… rudy. A na domiar złego, to wszystko przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy zacznie pisać teksty, śpiewać i grać.

Stwierdziłam, że muszę się nim z wami podzielić. Melancholijne dźwięki, eksperymenty instrumentalne, nieokiełznany szczeniacki wokal, który sprawia wrażenie, jakby Archy wciąż jeszcze walczył z mutacją. To wszystko tworzy całokształt, który jest zjawiskiem. A skoro mamy do czynienia ze zjawiskiem, to jak mogłabym zachować je dla siebie?

King Krule, dawniej Zoo Kid. Nieoswojony rudy zwierz, który serwuje emocje. Jego śpiew rozrywa serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz