...jak na określenie czynności, która przywraca dawny stan rzeczy i pozwala ci żyć tak, jak tego pragniesz.
Co jakiś czas w internecie toczą się dyskusje z
jakby nieco większym zażarciem na temat aborcji. Zazwyczaj dlatego, że media
nagłośniły jakąś aferę nagle nastaje sezon na rozważanie tego problemu.
Każda z tych dyskusji prowadzi do sporów o to, od kiedy kończy się płód, a zaczyna ludzkie życie.
Tak też było tym razem pod postem u Kominka. Jest
jednym z blogerów, u których czasem udzielam się w komentarzach. Chyba nigdy
nie nauczę się, żeby nie podejmować tzw. walki na argumenty z obcymi ludźmi,
dlatego, jakbym zupełnie zapomniała czym to grozi skomentowałam jego wpis
dotyczący aborcji:
Dla mnie też bycie matką oznaczałoby tragedię życiową. I dlatego jestem za antykoncepcją, a gdyby ta nie zadziałała, to również za aborcją - choćby dlatego, że mam taki kaprys.
Bo tak uważam. Czasem jednak ponosi mnie i łamię
swoją zasadę – to, że tak uważam jeszcze nie oznacza, że muszę to zdanie
wygłaszać. A jednak, jak przystało na emocjonalnie podchodzącego do tego tematu
człowieka, najpierw mówię, a potem myślę.
Nietrudno było przewidzieć, że mój komentarz
zdobędzie zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Doszło nawet do tego, że
ktoś nazwał mnie „pierwszą lepszą pi…ęknością, która wali durnoty”. Przeszło mi
przez myśl, żeby rozwinąć swoją wypowiedź, ale nie zadaję się z osobami, którym
z taką łatwością przychodzi obrażanie innych. Tym bardziej nie będę tego robić
na cudzym gruncie, gdzie panuje zasada, że nie można obrażać blogera, natomiast
co do innych komentatorów najwidoczniej nie ma takich wymogów.
A temat jest bardzo ciekawy. Więc wyprodukuję coś
więcej, ale u siebie.
Nie obchodzi mnie, w którym momencie zaczyna się
człowiek. Nad tym można by się rozwodzić w nieskończoność. I nawet, gdyby ktoś
w końcu ustalił tę jedną rzecz, to i tak nic nie zmienia, ponieważ dla mnie
osobiście moje życie jest ważniejsze od życia, które dopiero co powstało. O
wiele bardziej zależy mi na moim szczęściu, niż na tym, żeby moje dziecko się
urodziło.
Oczywiście jeśli mam możliwość zabezpieczenia się
przed ciążą, to to robię. Nie chciałabym przecież co miesiąc zażywać tabletki „po”
ani usuwać ciąży dlatego, że wpadłam. Za drogo by mnie to wyszło.
Śmieszy mnie, gdy ktoś porównuje życie
nienarodzonej jeszcze istoty do życia tych, którzy chodzą po ziemi. Naprawdę
nie widzicie tej subtelnej różnicy? Uważam, że o wiele większą krzywdą byłoby
donoszenie ciąży, a potem oddanie dziecka w czyjeś ręce.
Dlaczego napisałam „nawet dlatego, że mam taki
kaprys”? Bo równie mocno śmieszy mnie bawienie się w wyznaczanie komuś
kryteriów do usunięcia ciąży. Kiedy płód jest uszkodzony to już ok, ale jeśli
wykryjesz to za późno, to już nie. Gdy powstała na skutek gwałtu – ok, ale
jeśli jesteś nastolatką i poszłaś do łóżka z kolegą, który w zamian obiecywał
ci, że nigdy od ciebie nie odejdzie, to już nie. Nieważne, że też zostałaś
wykorzystana. Najważniejsze, że masz ponosić konsekwencje swoich czynów. Jeśli
byłaś gotowa, żeby współżyć, to powinnaś liczyć się z tym, że zostaniesz matką.
Dochodzi do tego, że obcy ludzie mówią ci, jak
masz żyć. Oni wymierzają ci karę za to, że popełniasz błędy. To jest parodia.
Ja przed pójściem z moim partnerem do łóżka nie
podpisuję cyrografu, że w razie czego doniosę. Nie lubię dzieci, nie uważam,
bym była osobą na tyle odpowiedzialną, żeby je wychowywać. Możesz sobie mówić,
że „każdy przyszły rodzic się tego obawia”, że tu działa instynkt i kiedy już
urodzę, to matczyne odruchy przyjdą mi naturalnie. I być może właśnie tak by
było, tylko jest jeden problem – nie chcę tego. Nie chcę, żeby to, jak wygląda moje
życie było dziełem przypadku, a nawet jeśli ma być nieprzewidywalne, to w
sferach, w których ja będę w stanie to zaakceptować. Niestety w swoich planach życiowych nie przewiduję miejsca na macierzyństwo.
Jeśli uważasz, że masz w tej kwestii jakiekolwiek
decydujące zdanie, to chyba jesteś śmieszny. Co prawda, jak na razie krzyk kobiet, które chcą same dokonywać wyboru i nie łamać przy tym prawa jest takim „niemym krzykiem”. Ale prawo prawem – ono się
zmienia. Moralność moralnością, ale ona też się zmienia w zależności od tego, w
jak głębokiej dupie jesteś – jeśli nie chcesz dziecka „bo nie” to aborcja nie
wchodzi w grę, ale jeśli zgwałci cię taksówkarz, to może zmienisz zdanie. Ty
decydujesz, dlatego, że – nikt inny – tylko ty żyjesz swoim życiem. Na szczęście twoja mama
była tak łaskawa.
Przy okazji zachęcam do przeczytania poprzedniego wpisu. Jest o tym, że czasem nie masz wyjścia i musisz być tylko człowiekiem.
Faktycznie fajnie, że zdecydowałaś się pogłębić temat u siebie. Przekonałaś mnie argumentem "moje życie jest ważniejsze od życia, które dopiero powstało" do aborcji u ludzi zdrowych, którzy po prostu nie chcą mieć dzieci. To życie powstanie dopiero po porodzie, na razie jest to niesamodzielne coś, część matki. Obserwując otaczającą mnie rzeczywistość widzę, że niektórzy na rodziców się nie nadają i dzieciaki cierpią i dzieciństwa nie będą wspominać "sielsko i anielsko".
OdpowiedzUsuń