Przyznaję się bez bicia – nienawidzę prezentacji.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo ilekroć komuś o tym powiem, w odpowiedzi słyszę: „ja
też”. A potem, gdy przychodzi co do czego widzę, że ta osoba świetnie sobie
radzi, nie widać po niej stresu i zastanawiam się, o co jej chodziło?
Mnie w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi
sama myśl o tym, że trzeba stanąć przed publicznością przyprawia o mdłości.
Zazwyczaj unikam takich wyzwań jak ognia, bo jako osoba nerwowa muszę dbać o równowagę
psychiczną. Już w wieku 22 lat zauważam, że często bez powodu trzęsą mi się ręce
i zaniepojona tym faktem po prostu staram się zminimalizować poziom stresu. Nie
przemawiają do mnie argumenty w stylu „a co zrobisz, jak będziesz musiała
zaprezentować dany projekt w pracy”, a argument pt. „trzeba stawiać czoło
trudnościom” zazwyczaj jest moim mottem, ale w tym wypadku priorytetem jest
moje zdrowie i… święty spokój. Dążę do tego, by w przyszłości nie musieć robić
rzeczy, których nie lubię, dlatego na pytania o to, co zrobię, jeśli do
wygłaszania przemówień będzie mnie zmuszać moja praca odpowiadam – nie będę
mieć pracy, w której jest to konieczne.
Publicznych wystąpień obawiają się osoby na
ogół nieśmiałe. Co dziwne, w moim przypadku jest odwrotnie. Na co dzień jestem
bardzo otwartą osobą, nie mam problemu z załatwianiem ważnych spraw,
podchodzeniem do obcych ludzi, ba! Nie przeraża mnie wizja egzaminu licencjackiego,
który mnie czeka (w przeciwieństwie do ogromu nauki). Nigdy nie bałam się też
grać w przedstawieniach szkolnych – w podstawówce prawie zawsze grałam główne
role. O co więc chodzi? Dlaczego doświadczenia, które są przerażające dla
większości – dla mnie są pestką, a mam problem z wygłoszeniem głupiej
prezentacji?
Kiedy dowiedziałam się, że niebawem będę musiała
to zrobić – w ramach seminarium – zaczęłam zadawać sobie to pytanie. W
wyeliminowaniu problemu najważniejsze jest znalezienie jego źródła.
Naprawdę długo o tym myślałam, aż w końcu dotarło
do mnie – chodzi o pokazanie umiejętności, które mam. Nie jest dla mnie
problemem nauczyć się tego, co muszę powiedzieć. Mogę umieć wszystko „na blachę”,
albo czuć się swobodnie w danej dziedzinie i do kolegi mówić o tej rzeczy bez
żadnej spiny. A gdy przyjdzie mi powiedzieć to samo do tłumu – czuję się, jakby
ktoś mnie wrzucił do tej chwili, do tej konkretnej sali i zapominam wszystko,
co miałam przygotowane.
Umiejętność, którą mam to także śpiewanie –
uważam, że śpiewam ładnie. Wiele razy wyobrażałam sobie siebie na scenie i
jestem przekonana, że nawet najbardziej wyćwiczoną i znaną mi piosenkę jestem w
stanie zafałszować.
W takim
razie dlaczego mogłam grać główną rolę w szkolnym teatrzyku? Wydaje mi się, że
to dlatego, że nigdy nie byłam przekonana o swoim talencie aktorskim. Nie
musiałam nikomu udowadniać, że jestem dobrą aktorką, bo się za taką nie
uważałam. W momencie, kiedy muszę udowodnić jakiś swój atut po prostu
paraliżuje mnie trema.
Jaki znalazłam sposób? To, co miałam powiedzieć
przed publicznością przeczytałam raptem dwa razy. Wiedziałam, że jestem
obeznana w temacie i wiedziałam, że w momencie wystąpienia bez względu na to, ile
wiem – będę miała zaćmę. Dlatego ograniczyłam przygotowanie do minimum. Miałam
ze sobą kartkę, w którą w razie potrzeby będę mogła zerknąć, wraz z
zakreślonymi ważnymi informacjami i z konspektem. Potrafiłam wyszukać wszystko
w tekście.
Paradoksalnie, im mniej jestem przygotowana, tym
mniej się stresuję. W momencie, kiedy muszę spamiętać ogrom informacji,
definicji itp. denerwuję się dodatkowo, bo boję się, że zapomnę o czymś ważnym
w najmniej oczekiwanej chwili.
I taka nieprzygotowana stwierdziłam, że nie mam
nic do udowodnienia, więc stres powinien być mniejszy.
Kolejną rzeczą, na której się skupiłam było to, że
większość ludzi obawiających się wystąpień – ma na myśli kompromitację. Nie
chcą obnażyć swoich słabych stron, a w momencie gdy są na widoku, łatwiej im ujawnić cechy, których się wstydzą. I o ile na co dzień wolimy myśleć o sobie
jak o mądrych, inteligentnych, uzdolnionych – kiedy przychodzi co do czego,
nagle zdajemy sobie sprawę, że mamy wiele braków, wiemy, że o czymś nie wiemy, nie
jesteśmy alfą i omegą, pamięć zawsze szwankuje, a w dodatku w pobliżu są osoby,
którym łatwo nas zagiąć. Jaką metodę więc obrałam? Po prostu pogodziłam się z
faktem, że… mogę być głupia. I że w momencie obnażania mojej głupoty chcę
przynajmniej dobrze wyglądać.
Postarałam się więc o to, by w tym dniu wyglądać
ładnie. W takiej wersji, w jakiej najbardziej siebie lubię, czyli prosty ubiór,
bez zbędnych dodatków, lekki makijaż, niezbyt ułożona fryzura (zwykły kucyk) i
co najmniej jeden nowy ciuch. Padło na bluzkę.
Dlaczego?
Takie połączenie nie zwraca szczególnej uwagi i nie przykuwa
spojrzeń. A jeśli już, to nie ma się do czego przyczepić. Nieład na głowie to
oznaka mojego „buntu”, bo stwierdziłam, że jeśli będę miała eleganckie ulizane
włoski, wówczas będę wyglądać jak intelektualistka i przez to sama narzucę
sobie takie zachowanie. Nowy ciuch natomiast miał mi dodać pewności siebie –
jak zawsze.
Przyznam, że do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy tego
dnia uda mi się wygłosić tę prezentację, ponieważ byłam ostatnia, a na
wcześniejszych zajęciach zdarzało się, że osoby, które planowo miały wystąpić –
nie zdążyły, przez co za tydzień miały wygłosić referat w pierwszej kolejności.
Ale tak się złożyło, że tego dnia promotorce była obojętna kolejność i można
się było zgłaszać. Biłam się z myślami, bo z jednej strony bardzo nie chciałam
stawać na środku – ani tego, ani kolejnego, ani żadnego innego dnia. A z
drugiej strony wiedziałam, że się nie wywinę i prędzej czy później będę musiała
to zrobić, więc chciałam mieć to z głowy, tym bardziej, że każdy dzień
oczekiwania był dla mnie stresem.
A więc zgłosiłam się i stanęłam przed wszystkimi. Byli to
ludzie – jak wszędzie – jednych lubiłam bardzo, innych wcale, a jeszcze innych
nawet niespecjalnie znałam.
Pierwsze chwile były koszmarem. Czułam się jak w bańce
mydlanej, ilekroć spojrzałam na tłum robiło mi się słabo i ciemno przed oczami.
Myślę, że w przeciągu paru sekund moja twarz mogła imitować flagę Polski – od
bieli, po intensywną czerwień. A potem przypomniałam sobie, że jestem tu po to,
by ładnie wyglądać, więc niech przynajmniej mają przyjemność mnie podziwiać jak
stoję i pachnę, a reszta się nie liczy. Parę razy zajrzałam w kartkę, w
zdecydowanej większości mówiłam z głowy. Gdyby nie fakt, że promotorka mi
przerywała, wyszłoby świetnie, ale i tak poszło mi dobrze. Uważam, że jej
zachowanie było bardzo nie na miejscu, bo pouczała innych, by nie rozmawiali
słowami „to brak szacunku wobec prelegentki”, po czym wdała się z tymi osobami w żarty
– hahaha, hihihi, a ja stoję jak cielę i czekam, aż dadzą mi skończyć zdanie... W takich
sytuacjach w ogóle nie dociera do mnie, o czym oni rozmawiają. Jestem w innym
świecie – czekam tylko na to, żeby z powrotem zacząć mówić swoje.
Później znowu mi przerwano. Tak się złożyło, że promotorka
siedziała do mnie plecami, więc dwa razy odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć i
pech chciał, że było to właśnie wtedy, kiedy patrzyłam na konspekt w celu
przypomnienia sobie następnego punktu prezentacji. Za drugim razem powiedziała:
- Widzę, że pani już ma to wyćwiczone. Trzeba mieć refleks,
żeby za każdym razem, ilekroć na panią spojrzę, podnosić głowę i patrzeć na
mnie. Ale byłaby pani tak łaskawa, żeby cokolwiek powiedzieć bez czytania.
Tak mniej więcej brzmiała jej wypowiedź i dokładnie taki
miała wydźwięk. Kiedy zaczęłam się bronić, mówiąc, że to nieprawda i, że praktycznie
cały czas referuję sama, ona już wygłaszała kazanie na forum całej grupy.
Mówiła do nich, nie słuchając moich tłumaczeń. Wkurzyło mnie to, tym bardziej
że moi poprzednicy wszystko czytali i usłyszeli co najwyżej „ale proszę coś od
siebie czasem dodać”. Nie mam absolutnie nic do tych osób, bo uważam, że niech
każdy przykłada się tyle, ile chce. Ja przygotowałam się, bo na
poprzednich zajęciach było mówione, żeby nie czytać, a poza tym chciałam
sprawdzić siebie. Nie zależało mi, by promotorka się mną zachwycała, w ogóle
nie chodziło mi o to, by mnie doceniła. Ale mogła przynajmniej mi nie utrudniać…
Koniec końców, i tak byłam z siebie bardzo zadowolona. Nie
znam swojej oceny, bo cała grupa ma poznać swoje oceny dopiero pod koniec
semestru. Piszę o tym przede wszystkim po to, by pomóc tym, którzy mają podobny
problem.
Naprawdę nie uwierzycie, ale dwa tygodnie przed tym całym
wystąpieniem ryczałam, żeby wyładować emocje. Byłam blisko wzięcia jakichś
tabletek uspokajających, kminiłam nawet od kogo by tu dostać jakiś mocniejszy
specyfik. Żyłam tym tygodniami, w zasadzie od początku semestru – kiedy dowiedziałam
się, że muszę wystąpić. Zaklinałam się, że zapadnę się pod ziemię. Trułam mojej
siostrze, mamie i chłopakowi i ich wsparcie było ważne, ale i tak ja wiedziałam
„najlepiej”. Najadłam się więcej stresu, niż to wszystko warte. Aż w końcu
zrozumiałam, że grunt to zmiana myślenia.
Czasem nie warto mieć parcia na bycie mądrym, polecam wziąć
pod uwagę, że w ostateczności możesz być ostatnim kretynem i… pogodzić się z
tym. Zdecydowanie łatwiej spuścić powietrze i nabrać dystansu do całej sprawy,
jeśli się „wie, że się nic nie wie”.
Do tego dochodzi parę szczegółów, które pozwalają nam poczuć
się pewniej. Takich, jak postawa ciała w trakcie przemówienia, ubiór,
znalezienie sobie jednej życzliwej osoby pośród tłumu, która wspiera cię
wzrokiem. Odsyłam was także do notki na aniamaluje.com – tam również możecie
znaleźć parę cennych wskazówek.
Bez wątpienia najlepszym doradcą jest wyzbycie się praw do własnego
intelektu. Trochę buntowniczego nastawienia nie zaszkodzi, tak samo jak doraźne
wmówienie sobie, że ci wszyscy słuchacze też wcale nie są takimi inteligentami,
za jakich chcą uchodzić i przyjdzie moment, w którym role się odwrócą i to oni będą się stresować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz