Nie napiszę długiego wstępu pt. „czym są dla mnie
perfumy”, bo myślę, że są dla mnie tym, czym dla każdej kobiety. Węch mam
całkiem niezły, ale perfum na poważnie zaczęłam używać tak naprawdę dopiero w…
liceum. Wcześniej też ich używałam, ale nie codziennie, a poza tym były to
jakieś tanie psikadła. Dopiero jako licealistka odkryłam, że zapach, podobnie
do stylu, sposobu poruszania się, ubioru, czy ulubionej muzyki – po prostu
wyraża. I robi wrażenie.
Nie używam zbyt wielu zapachów i niespecjalnie
znam się na nich. Nie przywiązuję uwagi do nut głowy, serca itd., bo niewiele
mi to mówi. Zapach to zapach. Albo się podoba, albo nie. Czasem podoba mi się
tylko dlatego, że jest zapakowany w ładny flakonik. Wiedzę na ten temat poszerzam,
czytając Olfaktoria.pl, bo jednak nie lubię wiedzieć mało na tematy, które mnie
dotyczą.
Dziś opowiem o perfumach, których używam na co
dzień.
Pierwsze z nich dostałam rok temu pod choinkę od
mamy. Zakochałam się w nich od pierwszego wdechu. Komunikują kobiecość z
domieszką dzikości i są kwintesencją mnie. Gosh – Nothing More. Podoba mi się
ich nazwa, bo sugeruje, że kobieta mając je na sobie, nie musi mieć niczego
więcej. Nic dodać, nic ująć. Wspominałam o nich na blogu w relacji z Grecji (choć
wówczas nie podawałam nazwy), bo bardzo spodobały się jednej z kelnerek, która
mnie obsługiwała.
Niestety ze względu na fakt, że sama ich nie
kupowałam, nie wiem w jakich znanych sieciówkach można je dostać. Wiem
natomiast, że w Krakowie można je powąchać i kupić w sklepiku kosmetycznym
znajdującym się pod Kefirkiem przy ul.Karmelickiej.
Drugie moje ulubione perfumy na dzień (niegorsze
od poprzednich, ale wymieniam je w takiej kolejności, w jakiej je dostałam) to
Gosh – Nothing, Pink Edition. Te z kolei wywąchałam w wyżej wspomnianym sklepie
i poczułam, że chcę je mieć na sobie. A potem dostałam je od swojego chłopaka w
minione święta Bożego Narodzenia. Co prawda, trochę mu podpowiedziałam, choć
nie celowo (oboje jesteśmy wyczuleni na swoje zachcianki i kodujemy za każdym
razem, gdy druga osoba powie, że „musi sobie coś kupić”).
Wracając do samych perfum, są nieco bardziej
delikatne, ale równie intrygujące. Lubię nimi pachnieć, bo wtedy czuję się
unikatowo, poza tym kojarzy mi się z namiętnością.
Zarówno w przypadku pierwszych, jak i drugich
podoba mi się, że są niszowe. Przepadam za popularnymi, markowymi i
ubielbianymi przez większość zapachami, ale te od Gosh w niczym im nie
ustępują. Są finezyjne, trwałe i myślę, że osiągalne dla większości pod
względem cenowym.
Znacie je?
Lubicie?
Jakie są wasze ulubione perfumy na dzień?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz