Ewentualnie w trakcie studiów, jeśli nie jesteś takim burżujem, jak ja.
Ściepa, wspólna wyprawa do Biedry, a potem
sponiewieranie – razem a jednak osobno. Pragnę wierzyć, że każdy choć raz przeżył coś podobnego, bo wtedy jestem jakoś mniej zażenowana.
Życie z dnia na dzień, oddech zbliżającej się
matury na plecach i twój oddech, o którego nośnym zapachu nie miałeś pojęcia, dopóki
tato sprytnie nie przemycił informacji o nim podczas tzw. zwracania ci uwagi
oraz pouczającego kiwania palcem. Świeżo rozpoczęta dorosłość, czyli beztroska
przeplatana z codzienną reprymendą od rodziców, że nic a nic się nie uczysz i szlajasz się nie wiadomo gdzie.
Znajomi, którzy sprowadzili cię na złą, ale jedyną słuszną drogę i którym zawdzięczasz tak wiele,
że dziś nawet nie mówisz im „cześć”, gdy mijasz ich na ulicy. Idealni ludzie do podbijania świata. I w końcu główny
bohater tamtych chwil – tani winiacz. Gdyby nie on, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałbyś się, co kryją zakamarki twojej świadomości, nie poznałbyś tylu ślepych
uliczek w swoim mieście i w końcu nie wiedziałbyś, jak żyć. To dzięki niemu wszedłeś w pierwszy konflikt z prawem. Nie ma nic fajniejszego,
niż chwila zapomnienia spowodowana stanem upojenia. I jednocześnie nie ma nic gorszego,
niż udawanie, że wcale się nie jest naebanym jak bela.
Oto kilka trujących substancji, które smakowały mi tylko przed maturą:
Lapino sądeckie
Szczególnie śliwkowe. Kosztuje
może trochę więcej, niż piątaka, ale na pewno nie więcej niż dychę. Zajmuje
trzecie miejsce w kategorii win, które pijałam za młodu. Co prawda nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała po nim jakieś przygody warte opisania, aczkolwiek nie jestem pewna czy to moja zasługa, czy tego specyfiku. Pijąc go z pewnością oddawałam pokłony w stronę mojej ojczystej ziemi, albowiem
pochodzę z Sądecczyzny. A poza tym najwyraźniej musiało zabraknąć lepszego
wina, takiego jak na przykład…
Komandos
Różne smaki. Gdyby nie on, wielokrotnie
trzymałabym język za zębami i nie ujawniała swoich sekretów byle komu. Gdyby
nie on, nie wiedziałabym, jak to jest w ogóle nie bać się ciemności i bezprzypałowo krążyć po nieznanych osiedlach. Nie zdradzałabym, nie
kłamałabym, nie urywałabym się wcześniej z lekcji ani z pracy. Rozmowy o problemach
egzystencjalnych nie byłyby tak soczyste i barwne, ciekawe i pouczające. Jednym
słowem – gdyby nie Komandos, nie byłabym dziś tą samą osobą. Niestety parę lat temu
zamknięto jego produkcję i niedługo po tym ostatnie butelki zniknęły z półek.
Dzisiejsza młodzież nigdy nie będzie miała takich przejść, bo mój rocznik to
prawdopodobnie jeden z ostatnich, które miały przyjemność rozkoszować się
każdym łykiem, poczuć symfonię smaku i aromatu wydobywającego się z głębin
butelki, a także zatracić się w chwili. Kiedy odebrano nam ten życiodajny
napój, przyszedł czas na coś zupełnie nowego. Lepszego.
Amarena
Jeden smak, a tyle doznań… Amarena to
niewątpliwie zwyciężczyni konkursu na najlepszego winiacza ever. Nawet dziś
pamiętam ten smak. Jest to bowiem smak mojego dorastania, zagubienia i
wszystkiego, co wiąże się z młodością. Jak nie lubię Biedronki, tak jestem jej
wdzięczna za dystrybucję tego eksluzywnego trunku. Nigdy nie zapomnę wagarów i
filozoficznych dysput na tzw. Kociakach. Udaną studniówkę zawdzięczam właśnie
jej – gdyby nie profilaktyczne zmieszanie jej z colą, pamiętałabym dziś szczegółowo
każde potknięcie podczas Poloneza, taniec z wychowawcą oraz to, ile dokładnie wódki zniknęło spod stołów oraz czyj rodzic ją schował. Dzięki Amarenie winowajca tego zdarzenia może spać spokojnie.
Na cześć Amareny mogłabym napisać pieśń
pochwalną, a nawet ją zaśpiewać, oczywiście po odpowiedniej dawce tego płynu. Jednocześnie jest to główna sprawczyni chujowo zdanej
matury z geografii rozszerzonej. Miłość do tego napoju wyskokowego była więc zgubna, co czyni ją jeszcze bardziej szlachetną. Kac, suszenie, siarczysty posmak
w ustach na następny dzień i już rozumiem, jak Smok Wawelski mógł zatankować całe koryto Wisły.
Niestety po maturze ich smak jakby zaniknął. Nie
było w tym już takiego rock’n’rolla i igrania z losem, jak wcześniej.
Nie było poświęcenia i dreszczyku emocji. Czar prysł jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Skończyło się balansowanie na krawędzi…
Niektórym smakują jeszcze w trakcie studiów, innym
nie smakują a i tak ją piją, a jeszcze inni kupują dziś truciznę droższą o
dychę, góra dwie, że niby teraz nie są już takimi szczylami, jak kiedyś. Chcą
upajać się w sposób wyrafinowany i zaczęli nalewać ją do lampki. Nie wiem jak to jest u was, ale u mnie
wszystko jedno, jakie wino piję. Jeśli zrobię kilka zbyt dużych łyków,
nieważne, że miałam dobre zamiary i chciałam być dystyngowana i taktowna. Ta
trucizna sprawia, że zachowuję się niesfornie, bardzo psocę i chcę szaleć… bo
przecież liczy się chwila.
Nie czuj się zażenowana, ja co jakiś czas odczuwam taką potrzebę sponiewierania się. Jeden ze sposobów odreagowania. Są lepsze, wiem. Ale wspomnienia są wspaniałe. Szaleństwa młodości i nie-młodości to wspaniałe momenty.
OdpowiedzUsuńW pewną duszną lipcową noc, nad brzegiem Warty, przy poznańskim moście Rocha, nawaliłam się z kolegą Ziołowym Gorzkim - http://www.winka.net/wino/ziolowy-gorzki-2597.html
Niecałe 5 zł za litr w Żabce, dostaliśmy spod lady. Oczywiście wmawialiśmy ekspedientce, że my tylko kolekcjonujemy :-) Miało być po łyku dla zabawy, przy nocnych rozmowach butelka poszła.
Do tego [wtedy jeszcze] czerwone Chesterfieldy i wracaliśmy wężykiem nad ranem. Mieszkałam w akademiku, koleżanka wracała z pracy akurat, z nocki, to wstąpiłam do niej. Przez tydzień narzekała, że musiała po mnie wietrzyć 3 godziny pokój, tak śmierdziało tanim jabolem.
Tęsknię za tymi czasami.
Oj tak, gdyby nie Komandos byłabym dziś kimś innym.
OdpowiedzUsuńAmarena najlepsza!
OdpowiedzUsuńKomandos... ahhh te lata gimnazjum i pierwsze spotkanie z Nim...Jedna butelka, pełne słońce i pole pszenicy.. Tyle pamiętam :P ahhh szkoda, że nie ma już tego smaku:) Ile by się dało za smak małolata? ;D
OdpowiedzUsuń