sobota, 7 września 2013

Ej, piękna! Zaraz będziesz stara.

Ile masz lat? Osiemnaście, czy już dwadzieścia parę? Mniejsza z tym. Kiedyś i tak będziesz stara. Mało tego - starzejesz się z każdym dniem. Pierwsze zmarszczki, które przy dobrych wiatrach zobaczysz dopiero za parę lat powstają już dzisiaj. Co ty na to?

Niech zgadnę: pewnie odkładasz myślenie o starości na później. W końcu zdążysz się jeszcze zmęczyć tym tematem, więc po co masz sobie tym zawracać głowę właśnie teraz, kiedy jesteś jeszcze piękna i młoda? Albo przynajmniej młoda?

Słuszne podejście. Ja też nie zastanawiałam się nad tym do momentu, aż pierwszy raz nie pomyślałam o zastosowaniu małego kosmetycznego zabiegu, żeby jedna część mojego ciała wróciła do swojego pierwotnego wyglądu. Przyłapałam się na tym mimo, że wcześniej byłam niemalże pewna, że nigdy, ale to nigdy nie posunę się do czegoś takiego. Byłam całkowicie przekonana, że jakoś to będzie. Ale mimo, że ta moja niewielka niedoskonałość nie ma nic wspólnego ze starzeniem, to jednak reakcja na nią dała mi do myślenia, jak zacznę znosić każdą najdrobniejszą zmianę na swoim ciele.


Dziś o starzeniu się słyszymy jedynie podczas reklam w telewizji, kiedy to trzydziestolatki polecają kremy przeciwzmarszczkowe 40+. Ewentualnie może się zdarzyć, że nasze ciocie albo mamy wykazują objawy typowe dla kryzysu wieku średniego. Mając 39 lat i 11 miesięcy zaczynają zarzekać się, że życie zaczyna się dopiero po czterdziestce, a niespełna 10 lat później, kiedy okazało się że wcale nie było fajerwerków, zmieniają zdanie upierając się, że jednak po pięćdziesiątce. Kupują sobie ciuchy dla nastolatek i chodzą na coraz więcej zabiegów odmładzających, żeby zatuszować fakt, że z roku na rok wyglądają coraz starzej.

Nigdy nie miałam nic przeciwko operacjom plastycznym, ani tym bardziej drobnym zabiegom upiększającym, jeśli miały pozwolić komuś poczuć się lepiej. Nie moja sprawa, myślałam, bo każda babka przecież ma na to inne sposoby. Jedne inwestują w diety, drugie uprawiają sporty, a te, które na to stać, idą na łatwiznę - czyli pod nóż.
Jeśli jesteś przeciwko operacjom i szykanujesz taką Natalię Siwiec, bo ma implanty zamiast cycków, weź na chwilę pierwszą lepszą część ciała, z której nie jesteś zadowolona i zastanów się, czy gdybyś mogła zupełnie bezinwazyjnie, np. poprzez wypicie jakiegoś magicznego eliksiru zmienić to na lepsze, nie zrobiłabyś tego? Jeśli nie, to szacun. Właściwie to nie wiem za co - może za upór?
Ja bym skorzystała. Tym bardziej, że mam świadomość tego, że teraz wyglądam całkiem niczego sobie. I mam też świadomość, że kiedyś w końcu zacznę się paszkwilić, jak każda. Gdybym tylko mogła zachować swoją urodę, to PANIE, z ucałowaniem ręki!

Właśnie. Tutaj jeszcze ważne jest, czy całe życie jesteś "nie najbrzydsza", czy jednak masz się czym szczycić. Bo jeśli to pierwsze, to pewnie zmarcha w tą czy w tamtą nie zrobi ci jakiejś różnicy. Zwiśnięty cyc pewnie też nie, tym bardziej jeśli go nie masz. Szok przeżyć może jednak kobieta, która przyzwyczaiła się do tego, że patrzy w lustro i jest lepiej niż dobrze.

Wyobrażam sobie więc siebie za sto lat (damn, I wish) i już zaczynam mieć depresję. Widzę siebie, jak płaczę po kątach, szukam ratunku w każdej poradzie w magazynie Beauty i staję się jedną z tych czterdziestek, które robią się na dziunie i wcale że nie ocierają się o śmieszność...
Jakieś starzenie się z godnością? Że jak? Abonent jest poza zasięgiem sieci albo ma wyłączony telefon.

Dla nas, dwudziestolatek to póki co jakaś inna bajka. Wkładamy wszystkie wyobrażenia na temat naszej starości do pudełeczka z napisem "NIE OTWIERAĆ", które chcemy jakoś wyrzucić z głowy z myślą, że nas to nie dotyczy, albo w najlepszym przypadku dotknie później, niż nasze rówieśniczki i będziemy mogły zachować twarz, przy czym te dwa słowa nabrałyby w tej chwili nieco innego znaczenia.

A ja mówię nie. Nie zamknę panicznym gestem tego pudełka. Chcę się przyjrzeć jego zawartości. Być może włożyć tam coś nowego, tak bym po latach mogła do niego zaglądać z choć odrobinę mniejszą odrazą...


Co robić, pytam. Nie ma jak temu zapobiec. Choćbym smarowała swe lico i dekolt wszystkim, co tylko wchodzi na rynek, choćbym w porach posiłku zamiast jeść, szła biegać to i tak mi skóra w końcu zwiśnie. Nie ma zmiłuj. Tym bardziej, że mam suchą. Zapobiec starości się nie da. Ale chyba jakoś można zawczasu zadbać o to, by była ona bardziej znośna. Już teraz:
§ zacząć odkładać na comiesięczny botox albo po prostu przygotować się psychicznie na to, że nie będzie gładko,
§ realizować się, żeby przynajmniej z pozostałych sfer w życiu być w miarę zadowoloną i nie mieć czasu na to, żeby szaleć na punkcie podtrzymywania powiek,
§ dbać o wnętrze, tak, by nadać jakieś realne znaczenie powiedzeniu, że "mam tyle lat, na ile się czuję",
§ ostatecznie (gdy reszta sposobów zawiedzie) stać się zimną, zgorzkniałą suczą, która gardzi takimi problemami - takim chyba nawet do twarzy z fajką w ręce i z obwisłą skórą na szyi. A dzięki fajkom szybciej umrę i będę miała z głowy.



Jeśli chcesz być na bieżąco informowana o moich nowych wypocinach (bez względu na to, czy będą to refleksje, czy luźniejsze wpisy), polub Oleandrrę na fb:



1 komentarz: