Jak do tej pory nie dostałam zbyt wielu propozycji współpracy. Jak do tej pory przyjęłam tylko jedną. Sama nie mam nic przeciwko temu, by blogerzy zarabiali na prowadzeniu swoich blogów. W przyszłości w Polsce może i nawet dojdzie do tego, że zawód "bloger" stanie się ratunkiem dla wszystkich humanistów. Kiedyś może być tak, że każdy będzie chciał zostać blogerem. Może to być prestiż, jak w przypadku lekarzy, których ceni się bez względu na to, jakie mają osiągnięcia.
Ale może też dojść do tego, że zawód ten będzie tak samo pożądany, jak zawody informatyka, inżyniera budownictwa itp. do których pchają się teraz wszyscy. Wśród blogerów zacznie panować rywalizacja o reklamodawców i, żeby zarobić dobrze na swojej blogerskiej działalności, trzeba będzie szukać coraz to bardziej nowatorskich rozwiązań, np. robić dokumentację golenia nóg pod prysznicem, by być bardziej wiarygodnym niż inni. Tylko kreatywni będą mieli branie. Ale zejdźmy na ziemię. Póki co nie jest jeszcze tak źle. Coraz to nowsi blogerzy rosną jak na drożdżach, ale wciąż jeszcze jest stosunkowo łatwo się przebić. Dlatego zastanawiam się, skąd biorą się ludzie, którzy zrobią dosłownie wszystko dla chwili wątpliwej sławy?
Wielu wybitnych blogerów przestrzega przed ofertami, które są kompletnie nieopłacalne, ale JAK DO TEJ PORY nie otrzymałam czegoś aż tak bezczelnego, by było warto o tym pisać wszem i wobec:
Takiego właśnie maila dostałam wczoraj. Sprawa jest o tyle warta opisania, że portal, o którym mowa w naszej mailowej korespondencji posiada ponad 15 "blogerów", którzy piszą teksty o szerokiej tematyce. Pomyślałam więc, że być może ich praca opiera się na w miarę dogodnych warunkach. Oto, jak bardzo się przeliczyłam:
Gdy już dowiedziałam się, w jakim świecie żyję, na usta cisnęły mi się różne riposty, jednak postanowiłam zakończyć rozmowę krótko:
To byłby chyba dla mnie zbyt duży zaszczyt - móc współpracować z TAKIM portalem. Bo cenią się bardzo wysoko. Po zrobieniu krótkiego researchu okazało się, że portal wymyślił sobie konkurs trwający miesiąc. Dla najaktywniejszego blogera przewidziana jest nagroda 50 złotych. Dla tego, który starał się, ale nie doścignął go w pisaniu przynajmniej jednego posta dziennie - nagroda pocieszenia o wartości 40 zł. Jako, że tekst mogę pisać co najwyżej raz dziennie (boże, jaka szkoda, tak bardzo chciałabym więcej), już jestem na straconej pozycji, bo nie jestem w stanie dogonić tych uczestników konkursu, którzy zaczęli się ostro udzielać z dniem 1.09. Wychodzi więc na to, że miałabym stanąć do rywalizacji z pozostałymi autorami i pisać teksty za nic. Dosłownie - za nic. Bo dostąpić wielkiego splendoru może tylko dwoje szczęśliwców. Skoro tak, portal ten musi być naprawdę znany i powszechnie lubiany, skoro ludzie godzą się na takie warunki, byleby tylko móc na nim pisać.
Wychodzi więc na to, że albo komuś się nudzi, albo naprawdę sądzi, że jest w stanie wypromować swojego bloga poprzez pisanie... drugiego bloga - w dodatku zbiorowego.
Nie mówię już o polszczyźnie, jaką posługiwała się osoba, która do mnie napisała, naprawdę uważam, że cały ten wyskok obrazuje jedynie brak jakiegokolwiek poszanowania dla ludzkiej, jak by nie było, pracy.
To już Chińczycy zarabiają lepiej, pracując za miskę ryżu dziennie. Fakt, narobią się bardziej, w dodatku często pracując przymusowo. Ja Chinką nie jestem, ale za to jestem studentką, 50 zł to dla mnie naprawdę dużo. Bez cienia ironii. Przy dobrych promocjach to jakieś 25 piw, albo 5 paczek papierosów. Ale, jako, że tanich piw nie pijam, a papierosy rzuciłam parę miesięcy temu - nie zależy mi, serio. Może, gdyby jeszcze zaproponowali tekst za rolkę papieru toaletowego, przemyślałabym to na spokojnie. Jednak wszystko sprowadza się do tego, że robię za nic. 0 (słownie: zero) złotych. Nic mogę nie mieć przy włożeniu najmniejszego wysiłku, konkretniej - nie robieniu niczego. Tymczasem tutaj muszę się o to starać podtrzymując na włosku jakiś gówniany portalik.
I ja zdaję sobie sprawę, że właściciele blogów, którzy przyjmują takie oferty niszczą nam blogosferę. Z drugiej jednak strony, czy rzeczywiście można kogoś takiego nazwać blogerem? Nie bez przyczyny w mailu wyraz "bloger" został ujęty w cudzysłów. Niech każdy robi, co uważa za stosowne. Niech biorą wszystko, jak leci. Zwykle te wszystkie firemki i "blogerzy" z nimi współpracujący i tak są siebie warci. Sprawdza się tutaj powiedzenie: jakie blogerki, takie współprace. Jakie dziwki, taki szampan. Amen.




Też dostałam ostatnio propozycję pisania do pewnego portalu, a w zasadzie magazynu... I wiesz, miałaś lepsza ofertę, bo ewentualnie jakimś cudem mogłaś zgarnąć te cztery czy pięć dych, u mnie z góry było powiedziane, że to darmowa robota.
OdpowiedzUsuńJak współpraca to tylko na korzystnych dla nas warunkach! :) Choćby ta rolka papieru :P
Pozdrawiam!
szanuję jeszcze tych, którzy z góry uprzedzają, że współpraca jest non profit. przynajmniej nie ma mydlenia oczu. odpowiem takim, że nie mam w zwyczaju pracować za darmo i naprawdę nie zrobię z tego tragedii. zdarza się.
Usuńale tutaj nawet nie chciano mi wprost powiedzieć, że nic z tego nie będę miała. dopiero po przyjrzeniu się ich stronie internetowej wywnioskowałam, w czym rzecz.
Nawet nie wiem, jak się do tego odnieść ani jak to skomentować...
Usuńja się czasami zgadzam na coś non-profit, kiedy idea jest słuszna, albo czytelnicy coś z tego mają. Natomiast coś takiego, naprawdę jest obrazą dla blogera. Tak samo jak inne agregatory treści. Najbardziej wkurzyła mnie oferta ktora brzmiala mniej wiecej "udpostępnimy Twoje najlepsze artykuły na naszej stronie, w zamian wstawimy link pod artykułem" to miała być dla mnie suer oferta. Mieli wtedy jakieś 120 odsłon strony łącznie :PP
OdpowiedzUsuńoczywiście delete&forget! Skąd się biorą tacy ludzie? I ludzie, którzy się na to godzą?
podnieta, że się coś dostało. choćby były to ochłapy...
Usuńco do tych współprac non-profit, to wiadomo, że wszystko zależy od konkretów i od tego, kto je proponuje :)