Pamiętam, jakby to było wczoraj, maturę z języka polskiego. Najpierw rano wszyscy pisaliśmy podstawową, a kilka godzin później humaniści z prawdziwego zdarzenia przystąpili do rozszerzonej. Stres mnie nie zjadał, bo z języka polskiego zawsze byłam dobra. Rozszerzoną maturę pisaliśmy w jednej z tych klimatycznych sal na starym skrzydle (tam, gdzie dawniej przebywali i poznawali się moi dziadkowie). Okno na Planty było uchylone i dobiegały przez nie odgłosy z ulicy, ale najważniejsze wtedy były grzmoty i krople deszczu stukające o parapet. Była burza, tak jak dziś...
Głównie to pamiętam z tego dnia. Nie jestem nawet w stanie przypomnieć sobie, na jaki temat pisałam wypracowanie. Minęły trzy lata i w pamięci pozostał tylko ten zapach deszczu, atmosfera w sali i żal, że nie było żadnego tematu z okresu romantyzmu, bo pisanie o Cierpieniach młodego Wertera idealnie pasowałoby do tej chwili.
Maturzyści się stresują. Moje siostry nie należą do wyjątków. Ale im człowiek starszy, tym bardziej przekonuje się, że stres przed maturą był niczym w porównaniu z tym, który czeka nas później. Egzamin dojrzałości - to brzmi dumnie, ale prawdziwe egzaminy dojrzałości będziemy zdawali z mniejszym, albo większym powodzeniem, dopiero później i na pocieszenie powiem, że nie trzeba się na nie przygotowywać, bo są rzeczy których nie można wkuć na pamięć. To one uczą. I to wcale nie oznacza, że dorosłość jest zła.
Spójrzmy na życie oczami maturzysty. Jeśli twoje zamiast różami, usłane jest cierpieniem, a wszystkie porywy namiętności kończą się złamanym sercem, to warto czasem pomyśleć, że to są właśnie uroki życia i jeśli zdarza ci się czuć weltschmerz, to znaczy że żyjesz. Życie bez wyzwań, bez ryzyka i bez porażek nic by nie znaczyło. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że się wywracasz, ale za to jak najbardziej w tym, jak się podnosisz. Niesamowite, ile człowiek ma w sobie siły. Ile razy mówi "więcej niepowodzeń już nie zniosę, nie dam rady", "jeszcze coś się zdarzy i się powieszę" a gdy to się jakże niespodziewanie zdarza i wszystko się wali jak na życzenie, jakoś mimo wszystko nie potrafimy się poddać. I sztuką jest, gdy się wyciąga ze wszystkiego jakąś naukę, tak jak maturzysta z fragmentu tekstu, który musi przetworzyć w głowie, przeanalizować, przelać na papier swoje przemyślenia i na koniec wszystko podsumować.
Gdy byliśmy dziećmi, wszyscy lubiliśmy wiosnę, ładną pogodę i bezchmurne niebo. Wszyscy też baliśmy się burzy i nie lubiliśmy moknąć. Czasem warto przejść się w deszczu, wziąć głęboki oddech i powąchać powietrze. Ten sam zapach, gdy byliśmy mali, po prostu był i nie było w nim niczego wyjątkowego. Dziś u mnie i u ciebie ten zapach przywołuje wspaniałe wspomnienia, kiedy z niecierpliwością czekało się aż wszystko wyschnie i będzie można wrócić do zabawy.
Podczas dzisiejszego spaceru poczułam, że życie jest piękne. Szłam skryta pod moją nową, przezroczystą parasolką, od której odbijały się krople deszczu, czułam zapach mokrych liści i jako jedyna uśmiechałam się, bo to była jedna z tych chwil, kiedy czujesz, że życie jest piękne i dziwisz się, jak ludzie wokół mogą mieć tak ponure miny... Kiedyś, gdy będę stara i zgrzybiała, będę sobie z sentymentem wspominała te cudowne chwile, w których wydawało mi się, że życie nie ma sensu, bo byłam nieszczęśliwie zakochana. Albo, dlatego, że coś szło nie po mojej myśli. I te wszystkie wspomnienia będą pachniały dokładnie tak, jak dzisiaj deszcz.
Olcia nie byłaby sobą, gdyby nie obwieściła całemu światu, że ma coś nowego(w tym przypadku parasol)! ;D
OdpowiedzUsuń