![]() |
Dziś z samego rana przyjęłam gości. Mieli wejść dosłownie na parę minut, ale mimo, iż na co dzień jestem zwolenniczką twierdzenia, że "dom jest dla jego mieszkańców, a nie mieszkańcy dla domu", to uważam również, że zapraszanie kogokolwiek do mieszkania, w którym podłogi są jasne i widać na nich nawet najmniejszy brud, jest po prostu nieeleganckie i osobiście wstydziłabym się, gdyby ktoś spoza domowników coś takiego u mnie zastał.
Dlatego wzięłam odkurzacz, zebrałam z podłogi wszelkie okruszki i włosy, M. przejechał mopem i po problemie. Nie robię tego codziennie, bo w moim odczuciu takie ganianie po domu ze ścierką albo ze zmiotką, żeby nie daj boże coś nie przestało lśnić jest zwyczejnie chore i chyba tylko tyle bym z tego miała, że mama byłaby ze mnie dumna. Ale raz w tygodniu - owszem. I przed wizytą kogokolwiek - także. Lubię porządek, a najbardziej lubię, gdy sam z siebie utrzymuje się on jak najdłużej, ale niestety wszyscy wiemy, jak jest.
I wracając do dzisiejszej porannej wizyty, pomyślałam sobie, że jeśli goście sami nie postanowią zdjąć butów, to ich zwyczajnie o to poproszę. I, jak się po chwili okazało, byłam do tego zmuszona. I żaden z gości mi tego nie powiedział, ale dało się zauważyć niezadowilenie na ich twarzach. W ich oczach pewnie wyszłam na gbura ze wsi i może rzeczywiście jestem gburem, ale nie ze wsi i przynajmniej nie jestem sprzątaczką we własnym domu. Bo nie po to wstaję rano i w szlafroku robię porządek, żeby ktoś za chwilę naniósł mi błoto i zarazki z zewnątrz. I uważam to za bardzo normalne. Czasem zasady sawuła-wiwr nijak mają się do rzeczywistości. Nie dajmy się zwariować i szanujmy się na wzajem - jeśli ja sprzątam na czyjeś przyjście, to ta osoba powinna uwzględnić ten fakt i sama nie zmieniać zastanego przez siebie stanu rzeczy, a jeśli jednak nie ma zamiaru sama tego uszanować, to dopóki jestem u siebie, mogę zwrócić jej uwagę na tenże fakt.
Zdziwiła mnie krytyka takiego zachowania w internecie, a uzasadnienia były przeróżne. Począwszy od tego, że to zwyczajnie niegrzeczne (a co jest niegrzecznego w zwykłej prośbie?), przez to, że skoro zapraszam ludzi do domu, to powinnam się liczyć z tym, że później być może będzie konieczność sprzątania (sprzątanie przed i po? może niektórzy lubią sprzątać co chwilę ale ja NIE, i racja, że mogę zapraszać ludzi i gorąco zachęcać do oglądania mojego syfu, ale sama mimo, że akceptuję nieład, to syfu nie zniesę i uważam, że to byłby dopiero wyraz braku kultury), kończąc na uświadomieniu mi, że przecież ludzie mogą mieć śmierdzące skarpetki po całym dniu (na boga, czy to moja wina, że pocą im się stopy? niech zmienią obuwie albo skarpetki, albo niech najlepiej zadbają odpowiednio o higienę, bo śmierdzące giry to dla mnie mniej więcej ten sam poziom, co syf na chacie).
Dlatego nawołuję ludzi, by nie bali się być asertywnymi i wymagać tego, by inni szanowali ich pracę. Brak kultury to jest bycie snobem, czyli kimś zarozumiałym, aroganckim, chamskim i prostackim bez żadnego usprawiedliwienia, po prostu ot tak - dla zasady, a nie wtedy, kiedy jest ku temu jakiś naturalny powód. Czasem po prostu trzeba być dla innych chamem, bo nie ma lekko, bo gorzej jak przypadkiem role się odwrócą ;)
Ostatnie zdanie - tyle w nim prawdy!
OdpowiedzUsuń