piątek, 14 marca 2014

Znieczulica? A co w tym złego?


Na co dzień znajduję setki powodów do tego, by się przejmować. Porzucone psy na nowym osiedlu, potykające się konie na płycie Rynku, stare babcie podchodzące do stolików prosząc o parę groszy, to, że jutro ma być „załamanie pogody” i szlag trafi przedwiośnie, permanentny brak kasy na wszystko, choćby nie wiadomo ile jej było – zawsze jest za mało; fanaberie Putina, plątające się pod nogami gołębie i dzieci, które za nimi ganiają, mam wymieniać dalej? Życie dokucza mi na każdym kroku i za każdym razem, gdy wyruszam w świat w poszukiwaniu problemów, daleko chodzić nie muszę.

W dodatku, jak na złość, jestem strasznie wrażliwą osobą. Ciężko przejść mi obojętnie wobec czyjejś krzywdy, rzadko ot tak przychodzi mi przymknięcie oka na to, że w pobliżu mnie – a czasem nawet na drugim końcu świata – dzieje się coś niedobrego.

Ja i niesprawiedliwość na tym świecie to niezbyt ciekawe połączenie. Dlatego, jeśli słyszę, gdy ktoś bez pardonu oskarża innych ludzi, bo ogarnęła ich znieczulica… normalnie nóż by mi się w kieszeni otworzył, ale muszę się na to znieczulić. Po prostu odwrócić głowę, poraz kolejny widząc czyjeś nieszczęście. Doszłam do wniosku, że gdybym miała przeżywać wszystko tak, jak to leży w mojej naturze, nigdy nie byłabym szczęśliwa.

Niecały rok temu wracaliśmy sobie z piwka w Ambasadzie Śledzia z moim facetem. Byliśmy oboje w niekiepskich nastrojach. Śmialiśmy się ze wszystkich i ze wszystkiego, generalnie fajny stan, polecam. Mając skręcić na Pomorską, czyli tam, gdzie wówczas mieszkaliśmy, zobaczyliśmy gołębia sztywno leżącego na grzbiecie. Rozpłakałam się. Zajęło mi to parę dobrych minut, by dojść do siebie, ale przez resztę wieczoru nie miałam już tak dobrego humoru, jak wcześniej.

O tym, że każdy jest kowalem własnego losu wiem już od dawna, choć też nie lubię, gdy ktoś bez cienia zawahania twierdzi, że każdy ma to, na co sobie zapracował. Za wiele w życiu przeszłam i jeszcze więcej widziałam by twierdzić, że nie ma czegoś takiego, jak zły los. To, gdzie jesteśmy jest wypadkową tego, co zrobiliśmy w tym kierunku i tego, co było kompletnie niezależne od nas. Oczywiście, idąc tym tropem bardzo łatwo zacząć współczuć ludziom i sypać groszem każdemu żulowi, który zaczepia cię na ulicy...

Ale zmieniłam się. Stwierdzam u siebie zaawansowaną znieczulicę. Nie interesuje mnie już, w jakim stopniu ktoś jest odpowiedzialny za to, że coś złego go spotkało i w jakim stopniu ktoś inny swoje sukcesy zawdzięcza sobie samemu. Jeśli mam na coś wpływ, mogę pomóc i sama na tym nie tracę – pomagam. Ale jeśli nie mogę nic poradzić na to wszechobecne zło, po prostu idę dalej i nie oglądam się za siebie.
Znieczulica jest w porządku. Świata nie zmienię, czasem tylko mam okazję zmienić jedną małą jego cząstkę. Sądzę, że jeśli moim czułym punktem jest krzywda psów, mogę im pomóc. Tym bardziej, że one są niemal w pełni zależne od człowieka. Ale już nie widzę się w roli działaczki na rzecz wszystkich zwierząt, wszystkich ludzi, środowiska i nie wiadomo czego jeszcze. Lepiej być efektywnym w jednej dziedzinie, niż powierzchownie pomagać wszystkim.

Jest sytuacja krytyczna na Ukrainie. W dodatku jakiś samolot porwali kosmici. I co z tego? Są ludzie, którzy się na tym znają i, którzy realnie mogą się w te sprawy zaangażować. Ja mam to gdzieś. Leję na to sikiem złożonym. Wolę się do tego przyznać, niż lamentować w internecie, jak bardzo mnie martwi los tych ludzi,  klikać lajki pod zdjęciami, udostępniać filmiki, bulwersować się po przeczytaniu artykułu o Majdanie w Glamour; zabierać głos w dyskusji czy będzie wojna, czy nie i czy to dobrze, czy źle; udawać intelektualistkę, bo niby upoważnia mnie do tego piątka z historii. I żeby tylko do tego ograniczało się moje działanie. W ostatecznym rozrachunku i tak robię tyle samo dla Ukrainy i tak samo zażarcie pomagam w znalezieniu zaginionego Boeinga, co ci wszyscy ludzie.

Dobrze, że masz inne zdanie. Im więcej takich ludzi jak ty, tym lepiej. Tylko, skoro moje przekonania są takie niesłuszne i godne potępienia, to dlaczego na świecie wciąż jest tyle zła? Przecież przy takim natężeniu samych wrażliwych i pomocnych ludzi zło już dawno powinno zniknąć z powierzchni ziemi, albo chociaż wykazywać tendencję spadkową.

Co mi da to, że jadąc autobusem, minę zziębniętego chłopca na przystanku i przez kolejne dwie minuty będę o nim myśleć? Co JEMU to da? Zrobi mu się dzięki temu cieplej? Lepiej na duszy, że ktoś mu współczuje?
A nawet, jeśli nie będę w autobusie, tylko na tym samym przystanku, to co? Mam ściągnąć swoją kurtkę i dać jemu?


Chyba jednak w takim razie wolę uchodzić za nieczułą. Nie żyję po to, by być bohaterką, tylko po to, by być szczęśliwa. I jeśli komuś pomagam, to także głównie po to, by móc poczuć się lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz