wtorek, 4 marca 2014

Nie lubię Kazimierza.


Dla niektórych dzielnica pełna inspirujących miejsc. Cotygodniowy pchli targ, knajpki umeblowane w stylu vintage, udekorowane starociami. Zapiekanki w okrąglaku, stoliki na zewnątrz barów, przy których można się wystawić na pokaz. Malowidła, poetyckość... Słowem: ulubione miejsce dla artystów wszelkiej maści.

To tam można się zgubić i nie chodzi tu tylko o wąskie uliczki, ale też o możliwość trafienia do meliny, do której docierają tylko zbłąkane dusze, i z której trudno uciec.

Kazimierz to magiczne miejsce odwiedzane przez setki turystów. Żydowska historia tak ciekawa, że przyciąga ludzi z całego świata. Restauracje, które mogą przetrwać tylko dzięki bogatym obcokrajowcom, i miejscowi studenci, którzy tylko dzięki nim mają pod dostatkiem miejsc do lansu tudzież do melanży.

Gołębie kupy, obskurne kamienice.

Mimo wszystko to jednak tutaj najlepiej zacząć dzień. Kawa, papieros, gazeta, laptop. Niektórzy mieszkańcy wioski, zwłaszcza ci tymczasowi, z Erasmusa dzień zaczynają od piwa.
Inni, ci stali, zajmujący stare i ciemne mieszkania zaczynają dzień od zarabiania na wódkę. Jedni specjalizują się we wróżeniu, choć nie orientują się zbytnio, czym są linie papilarne, inni zaś na kacu wolą spędzić dzień w domu, w końcu od czego mają dzieci? A więc dają im kredki i każą im rysować, by potem te rysunki sprzedały, że niby zbierają pieniądze na „szkolną wycieczkę”.
Turyści oczywiście skuszą się na wróżbę, bo łakną atrakcji i wspomnień z podróży. Tak samo chętnie zakupią każdą, nawet najbardziej lichą pamiątkę.

Kiedyś przeżywałam zarówno etap uwrażliwienia na kulturę, historię i sztukę. Kiedyś tak samo przeżywałam fascynację Kazimierzem. To było dawno i nieprawda.

Dziś nie lubię Kazimierza. I całej tej otoczki wokół niego.

Jeśli będąc studentem mówisz, że stać cię na kawę w kawiarni albo restauracji, to kłamiesz. Dopóki nie będziesz mógł powiedzieć że stać cię na kawę i na napiwek wysokości przewyższającej cenę tej kawy, to zawsze będzie dla ciebie luksus. Możliwość wypicia jej gdzieś indziej, niż w domu. Nawet okupioną ciułaniem na nią grosików w portfelu, albo jedzeniem pasztetu i salcesonu przez resztę tygodnia.

I tak oto masę studentów przybywa każdego dnia do knajp, by się wyczilować. Czasem przy stoliku niedaleko nich siedzą bogaci biznesmeni, albo tacy, którzy lubią za takich uchodzić. Mniejsza o to – dzięki temu można poczuć się lepiej. Na chwilę zapomnieć o swoim statusie społecznym.
Siedzisz więc i sączysz piwko, czasem drinka, rzadziej droższy alkohol.

Tymczasem w tym samym budynku, tylko piętro wyżej znajduje się świat, o jakim wolałbyś nie wiedzieć. Patologia, smród, ubóstwo. Cisza co jakiś czas przerywana awanturami. To tam mieszkają ćpuny i alkoholicy. Często niestety także ich dzieci.
Życie bez perspektyw w tych samych odrapanych i szarych murach, w którym ty wiedziesz życie, o jakim marzysz. Takie, w którym na wszystko cię stać i w którym jesteś jednym z tych, do których podchodzą żebracy.

Przykro mi, ale nie podoba mi się to. Nie kręci mnie świadomość, że wystarczy przypadkiem przejść przez tunel czasoprzestrzenny, albo dotknąć świstoklika, żeby znaleźć się w równoległym świecie. Nie napawa mnie optymizmem fakt, że tuż obok mnie przechadzają się stare, łysiejące i schorowane kobiety, te same które palą w piecach i śledzą przechodniów czujnym wzrokiem zza pożółkłych firanek. Przeszkadzają mi żule dojący kogo popadnie o papierosa, Cyganki chcące powróżyć mi z ręki (które wchodzą nawet do knajp i na nikim z obsługi nie robi to wrażenia) i mięsożerne gołębie, które oblatują mnie, gdy trzymam w ręku zapiekankę.

Dlaczego takie miejsce jak Kazimierz, specjalnie dla którego ludzie przyjeżdżają do Krakowa, nie może być odrestaurowane? Dlaczego nie może być kolorowo, pogodnie?


Zamiast tego Kazimierz jest miejscem, w którym przecina się piekło z niebem i, w którym Porsche i Bentleye kontrastują z dziurawymi butami i z kwiatkami w kaloszach na parapecie.

6 komentarzy:

  1. Dla mnie - paradoksalnie - Kazimierz jest piękny i przyciągający dzięki swojej brzydocie. Ale czy te biedne, patologiczne rodziny to tylko na Kazimierzu? Czy nie ma ich w innych dzielnicach Krakowa, np. na Nowej Hucie? I patrząc z drugiej strony - czy na Kazimierzu nie ma normalnych rodzin? Nie widzę nic złego w tym, że te wszystkie knajpki sąsiadują z mieszkaniami, w których czasami bardzo źle się dzieje. Wszędzie tak jest, równie dobrze patologia może mieć miejsce w jakimś mieszkaniu na krakowskim rynku.


    Fakt, dla mnie Kazimierz też jest trochę przerażający i nie czułabym się tam komfortowo wracając sama nocą, ale to samo mogę powiedzieć o wielu innych miejscach w wielu innych miastach...
    Ja jako turystka bardzo lubię Kazimierz za jego klimat, ale nie ukrywam, że na pewno nie chciałabym tam mieszkać ;)


    Ale ogólnie - bardzo fajny tekst, to tak abstrahując od mojej opinii na temat tego miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie ta brzydota, brud i bieda, a do tego wszędobylski lans, ludzie tłoczący się na ciasno i byle jak rozstawionych stolikach, byle tylko się chyba pokazać, powodują, że nie rozumiem fenomenu tej dzielnicy. W każdej innej ludzie nie usiedliby w warunkach, w jakich nie przeszkadza im lansować się na Kazimierzu. Owszem, można pospacerować, faktycznie wyczuwalny jest klimat tego miejsca, co nie zmienia faktu, że jest mnóstwo szczegółów, które go niszczą. Ot, całe to śmietnisko, jakim jest zapiekankowy plac (swoją drogą do dziś pamiętam, jak krakusy na pytanie Magdy Gessler o przysmak kojarzony z Kazimierzem odpowiadali - zapiekanki), rozpadające się budynki. Zaciera się tu ta cienka granica między "klimatycznymi, odrapanymi kamienicami" a po prostu slumsami - z mieszkaniami straszącymi swym widokiem, śmieciami walającymi się po ulicy, czy żulostwem pasożytującym na co bogatszych turystach.


    Tak więc nie będę ukrywał - lubię czasem mały wypad z moją lubą na Kazimierz, nieraz zakończony zapiekanką (choć bardziej posmakowały mi modne chyba ostatnio hamburgery), lubię ten gwar żyjącego non stop miejsca. Ale żebym był zakochany, czy uważał to miejsce za magiczne? Stanowcze nie. Bardzo trafny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, Nowa Huta to królestwo patologii, ale tam jednak nie przybywa tylu turystów. Wszystko, co opisałam można spotkać w każdym mieście i w co drugiej dzielnicy, tylko że jednak w takim mieście jak Kraków, dzielnica, z której słynie powinna wyglądać reprezentatywnie.


    Dla ludzi to jest doskonałe miejsce do pokazania się i niektórzy idą tam głównie po to, by się pokazać. A właściciele najczęściej odwiedzanych knajp nie mają nic przeciwko temu, by ich gości nachodzili żebracy, żule i Cyganie.
    Dlatego jeśli ktoś uważa, że lansuje się w miejscu, w którym panuje skrajne ubóstwo i żebrać nauczyły się nawet gołębie, to uważam, że to dość słabe.
    Jest tyle ładniejszych miejsc, w których nie mam nic przeciwko lanserom. Kazimierz jest do tego zbyt zaściankowy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale z ciebie krakuska z krwi i kości. Rzeszów czy Biała Podlaska?

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłaś w ogóle w Hucie, że tak generalizujesz? Ot zwykłe blokowiska. To samo masz na Bieżanowie, Prądniku, Bronowicach.

    OdpowiedzUsuń