czwartek, 3 października 2013

Jak przetrwać na emigracji?

Jestem daleka od narzekania na polski rynek pracy. Moje podejście jest takie, że na dłuższą metę nie ma sensu kląć na to, że jest ciężko. O tym wiedzą wszyscy. I albo przez to narzekanie zaprzepaszczą swoją szansę na lepsze życie, albo potraktują to jako wyzwanie. Każdy idzie swoją drogą i to, jak wygląda jego życie jest tylko w malutkim procencie uwarunkowane tym, w jakim kraju mieszka.
Poza tym, zawsze można zmienić kraj. Tak też robią setki, tysiące ludzi i o tym chyba nie muszę pisać.
Ja sama także byłam na emigracji, w UK, i wtedy dopiero przekonałam się, jak wielu Polaków (ale nie tylko) wybiera taką opcję. Sporo moich znajomych, a nawet bliskich przynajmniej raz wyjechała do pracy zagranicę. Nikomu ten temat nie jest całkiem obcy. Każdy, kto przynajmniej raz był zagranicą wie także, jak bardzo można przejechać się na własnych rodakach.
Ten temat jest mi bardzo dobrze znany, uznałam więc że trzeba zabrać głos w tej sprawie. Bo problem na pewno jest. Jednak zamiast nakłaniać ludzi do tego, by zmienili swoje patrzenie na rzeczywistość i przestali być chujami poza granicami naszej wspaniałej ojczyzny, wolę dać kilka cennych rad… świeżakom. Jak przetrwać zagranicą? Te wskazówki mogą wydać się banalne komuś, kto już trochę poznał się na życiu i na ludziach. Jednak nie zdajecie sobie sprawy, przed jakim wyzwaniem stoją osoby młode, które dopiero (albo nawet jeszcze nie) ukończyły 18 lat i są rzucone na głęboką wodę.

 Oczywiście nie będę tutaj nikomu podawać cudownych przepisów na to, jak znaleźć dobrze płatną pracę albo niezłą kwaterę, bo takich rzeczy każdy musi sobie szukać na własną rękę. Jedyne, co mogę polecić to to, że jeśli nie masz wystarczająco dużo hajsu na pierwsze tygodnie, lepiej dobrze zaplanuj wyjazd i rozejrzyj się za jakąś pracą na początek, a dopiero potem jedź. Na "randkę" w ciemno mogą sobie pozwolić ci, którzy nie będą żyć jak dziady, jeśli od razu nie złapią jakiejś pracy.

Przygotuj się na to, że nie będzie lekko. Dziesiątki obcokrajowców siedzących pod sklepem z puszką piwa, albo z jointem w ręce, których mijałam w drodze na zakupy myślało, że ich życie wspaniale się odmieni po tym, jak zawitają w nowym, lepszym świecie. Nie żyj złudzeniami, zwłaszcza na początku, bo to może być zgubne. Wiedz, że czeka cię ciężka praca. Ale uzbrój się w optymizm. Jeśli układasz w głowie ciemne scenariusze, jest jeszcze większe ryzyko, że się potwierdzą.

Ufaj tylko sobie. Nie ciesz się jak głupi, kiedy wokół ciebie nagle pojawi się sto osób, które będą wypytywać skąd jesteś, czym się zajmujesz, po co i na jak długo tu przyjechałeś. Zakładaj, że one nie mają dobrych intencji. Bardzo możliwe, że z chwilą przekroczenia granicy polskiej stały się gnidami. Oczywiście znajdą się tacy, którzy są fair, bo przynajmniej od samego początku pokażą ci, ile dla nich znaczysz i nie będą się cackać, ale cała reszta to najprawdopodobniej ludzie, którzy zgrywają twoich dobrych kolegów, żeby później, za twoimi plecami kopać pod tobą dołki. Gdybyś kiedyś organizował zawody pt. „kto pierwszy podłoży ci nogę”, napisz dyplom po polsku, bo bankowo zdobędzie go Polak. Tym bardziej, jeśli powiesz, że przed tobą świetlana przyszłość, że przyjechałeś na wakacje, a potem chcesz zacząć studia. Wiedz, że zdecydowana większość tych ludzi jest bez szans na powrót, bo już dawno ugrzęzły w tym miejscu. Mało kto wyjeżdża do pracy zagranicę dlatego, że ma taki kaprys. Większość jest do tego zmuszona i nie za bardzo ma do czego wracać.

Nie licz na pomoc. OK, jesteś w nowej pracy i myślisz „jest tu dużo Polaków, więc nie jest tak źle”. Jeszcze nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Naucz się dobrze angielskiego, bo osoba, która wytłumaczy ci, jak działa dane urządzenie, żebyś nie pociął sobie palców, na pewno nie będzie mówić po polsku. Ewentualnie noś przy sobie plastry. Z reguły najlepiej jest właśnie tam, gdzie tych Polaków jeszcze nie ma. Co ty sobie myślisz, że ktoś będzie się nad tobą litował? Zrozum, że dla tych ludzi jesteś rywalem. Czy nie cieszyłbyś się, gdyby podczas gry w koszykówkę ktoś z przeciwnej drużyny trafił piłką do swojego kosza? No właśnie. A dla Polaka to nie jest zwykła gra w kosza – to walka na śmierć i życie.
Gdy po tym, jak kilka razy cię wydyma wreszcie spełni się jego polski sen, czyli założą mu czepek w innym kolorze, albo zostanie jakimś superwajzorem – strzeż się. Teraz jesteś nikim. Można cię zdeptać, rozgnieść, kopać po podłodze. Wówczas to już rzeczywiście koszykówka, ale ty jesteś w niej tylko sflaczałą piłką.
Mimo wszystko nie myśl, że jeśli ktoś cię tępi, to musisz to znosić z pokorą, aż mu przejdzie. Bo nie przejdzie. Większość tych ludzi chce poszczycić się tym, że mają władzę (łał) i będzie chciała pokazać ci, gdzie twoje miejsce. A, że jesteś nowy, to mogą chcieć się na tobie trochę powyżywać za swoje życiowe niepowodzenia. Dlatego nie utwierdzaj ich w przekonaniu, że mogą to robić. Odpłacaj się pięknym za nadobne. Jeśli ktoś rzuci w ciebie okruchem, ty rzuć całą kanapką. To nie jest sielanka, którą do tej pory miałeś na co dzień. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.  Większość nowych staje przed dylematem: „podłożyć się i jakoś przetrwać, czy jednak nie dać się?”, aż w końcu dochodzą do wniosku, że trzeba uczyć się od starszych stażem i zacząć grać w ich grę. Gdy pojawia się ktoś nowy, jesteś zbawiony, bo od teraz to ty możesz kogoś gnoić. I przy okazji zyskać w oczach tych, którzy jeszcze przed chwilą gnoili ciebie. Wspaniała perspektywa, prawda? Zgaduję, że nie ma piękniejszego uczucia. Tak właśnie powstaje koło zamknięte. Nikt nie zaryzykuje i się nie wyłamie. Wszyscy cię kochają, a kiedy cię nie ma – spiskują, obgadują, wygryzają cię. Każdy tam albo udaje, albo rzeczywiście jest nieudacznikiem i dzięki temu wszyscy czują się dobrze, bo w końcu wokół sami swoi.

Bądź ponad to. Tak. Ludzie, którzy pomyśleli, że teraz mogą spokojnie dołączyć do jakże elitarnego grona „starych wyjadaczy” to ludzie bardzo niscy i słabi. Ostatni, którymi należałoby się przejmować. W końcu nawet, jeśli ktoś taki ma wyższe stanowisko niż ty, to spójrz – kim on niby jest? Nadzorcą w jakiejś fabryce? Skoro tak się tym jara, jest to najwidoczniej maks jego możliwości. Trzeba więc znaleźć złoty środek. Nie możesz dać sobie w kaszę dmuchać, ale to nie znaczy, że od razu masz być nim. Po prostu odgryzaj się tym, którzy szkodzą tobie i nie zostań ich ofiarą – odwracaj sytuację. A tych, którzy dopiero przyszli, zostaw w spokoju. Bądź życzliwy. Mów co chcesz, ale ja wierzę w karmę. Poza tym, czy nie lepiej jest wprowadzać zdrową atmosferę w pracy? Kiedy będzie już po wszystkim, przynajmniej bez problemu spojrzysz sobie w oczy.



Jeśli jednak to nie działa, zmień pracę. Zawsze jest jakieś wyjście ewakuacyjne. Jeśli jest ciężko – podobno znaczy to, że jesteś na dobrej drodze do sukcesu. A ja się z tym nie do końca zgodzę. Jeśli masz inną możliwość, to wiej. Każda praca jest ciężka, ale nie każda musi działać na ciebie destrukcyjnie. Nikomu niczego nie musisz udowadniać. Myśl długodystansowo. Wtedy zdasz sobie sprawę, że taka sytuacja na pewno nie będzie miała na ciebie dobrego wpływu. Jeśli coś cię wyniszcza, jest toksyczne, to znaczy że masz się za wszelką cenę przed tym chronić. Kasa jest ważna, ale ważniejszy jest twój święty spokój. Miej swoją dumę i nie daj się wciągnąć w świat przegranych ludzi.

Nie istnieje przyjaźń polsko-polska w takich warunkach. To ci powie każdy. Patrząc na moje doświadczenia z perspektywy czasu, naprawdę mogłabym stamtąd wynieść parę tzw. „życiowych mądrości”, ale mimo wszystko nadal wierzę w ludzi. I brzydzę się TAKIM polactwem.

Jedno jest pewne: niektóre z tych zasad mogą się sprawdzić nie tylko na obczyźnie, ale też w codziennych sytuacjach. Mobbing w pracy, pastwienie się nad kimś w gimnazjum, czasem można to przełożyć nawet na relacje z bliskimi. Czasem w życiu sprawdza się powiedzenie, że „o sile człowieka świadczy ilość jego wrogów”; czasem trzeba być radykalnym, nieufnym, zachowawczym i bezwzględnym (if someone hates you for no reason – then consider giving that motherfucker a reason). Ale trzeba wiedzieć kiedy i w stosunku do kogo, i pod żadnym pozorem nie robić z tego reguły.
Raka się leczy, a nie oswaja.

5 komentarzy:

  1. Kiedyś przechodziłam przez to samo, zgodzę się że Polacy potrafią być podli, ale nie tylko nasz naród tak ma. W każdym tkwi uśpione zło, a mnie denerwuje przypisywanie wszystkich wad Polakom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piszę z perspektywy Polki, która poznała się na swoich rodakach. jednak jadąc do pracy zagranicę w miejsce, gdzie jest ich dużo można spodziewać się, że będzie raźniej, a tu się okazuje, że jest zupełnie odwrotnie.
      ale faktem jest, że to niekoniecznie kwestia pochodzenia. np. Litwini, których tam poznałam w niczym nie byli lepsi, choć i tak spotkałam więcej życzliwych Litwinów, aniżeli Polaków. z kolei Słowacy byli bardzo spoko :)

      Usuń
  2. Daj komuś władzę a zobaczysz kim tak naprawdę jest...Zgadzam się z notką,ale mam też nadzieję,że są jakieś wyjątki.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z kolei dodam swoje trzy grosze z perspektywy ucznia, Chodzę do zagranicznej szkoły, w której jak się okazało jest jeszcze jedna Polka oprócz mnie. Spróbowałam zagadać, niestety bez szans. Dziewczyna odpowiadała mi na pytania jakby chciała a nie mogła, na dodatek głownie w języku angielskim. Od tamtego momentu nie mówi mi nawet "hi" na korytarzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może niektórzy Polacy wstydzą się swojego pochodzenia i stąd dziwne zachowanie twojej znajomej? w każdym razie kolejny dowód na to, że nie ma co szukać przyjaciół wśród nich.

      Usuń