niedziela, 2 czerwca 2013

Niech się nie kończy Dzień Dziecka! :)

Po części wczorajszy dzień dziecka, ale też wpis u myhellolife.blogspot.com zainspirował mnie do wymienienia wszystkiego, co tylko przyjdzie mi na myśl, jeśli chodzi o wspomnienia z dzieciństwa...

Na pierwszy ogień przypomniało mi się, jak byłam mała i moja mama ubierała mnie w rajtuzki. Potrafiłyśmy spędzić przy szufladzie z rajtkami nawet godzinę, bo co chwilę mówiłam, że jakieś mnie "chycą". Moja mama długo, długo nie wiedziała, o co chodzi, aż w końcu dotarło do niej - oznaczało to, że one po prostu wrzynały mi się w dupkę i to mnie tak uwierało. Raczej chyba nie na tyle, żeby nie móc w nich chodzić. Ale najwidoczniej, jako dziecko po prostu sobie to ubzdurałam, poza tym dlaczego by nie uprzykrzyć mamusi życia? Dzieci już chyba tak mają...

Kucyk - palemka, który był moją ulubioną fryzurą jeszcze za czasów, kiedy rosły mi włosy.

ja to ta w modnej sukience
buzibuzibuzi

Moja pierwsza koleżanka Sylwia, która przychodziła do mnie na imprezy, które polegały na tym, że włączałyśmy sobie Smerfne Hity i chodziłyśmy dookoła dywanu, co, gdyby ktoś nie wiedział, było w naszym wykonaniu tańcem.


Powyżej: zdjęcie dokumentujące "zabawę w szpital". Mój dziadek sobie spał, a ja wraz z kuzynką brałyśmy wszelkie możliwe przyrządy i udawałyśmy, że to nasz pacjent, a my go leczymy.

Przypomniała mi się jeszcze moja faza na zrobienie walkie-talkie. Tak bardzo chciałam je mieć, że przestały mi już wystarczać kubki po jogurcie połączone kawałkiem sznurka. Wymyśliłam sobie, że z taśmy, kawałków drewna, plastiku i przy pomocy nożyczek skonstruuję naprawdę działające łokitoki. I siedziałam tak dobrą godzinę pełna nadziei, że mi się to uda.

Gdy już uświadomiłam sobie, że nie da rady, postanowiłam otworzyć swój własny biznes. Mianowicie, wzięłam do spółki kuzynkę, założyłyśmy czapki na gumkę z McDonald's, rozłożyłyśmy w kuchni stół, otworzyłyśmy zeszyt, w którym pisałyśmy paragony, ja zatrudniłam mamę do robienia frytek, a w jadalni cała rodzina zebrała się, że niby w restauracji. Moja mama co chwilę dosmażała frytki, a my zbierałyśmy za to zyski, które później podzieliłyśmy na pół i tak oto każda z nas zarobiła jakieś 20zł!

Od dziecka miałam żyłkę do interesów... w wakacje, które razem z dziadkami, rodzicami, siostrami i z kuzynką spędziłam nad morzem, znalazłyśmy pełno kamyczków, które za pomocą jednego, dużego kamienia rozbijałyśmy na pół. Mówiłyśmy na to "minerały". Niektóre z tych naszych minerałów były naprawdę ciekawe, bo w środku były jakieś muszelki, albo inne, mniejsze kamyczki, a nawet bursztyny! Wszystko jednak sprzedałyśmy dziadkowi, który, co prawda zabrał to potem do domu, ale, że była to jego własność, to nie wiem, czy nadal te nasze minerały gdzieś trzyma. Ale było sprawiedliwie - zapłacił, więc mógł z tym zrobić, co chce ;).

skoro już nadmorskie wspomnienia, to nie może zabraknąć trampoliny!

Coś, co także jest nieodłączną częścią dzieciństwa, to m.in. bajki: "Kto to taki? Kasztaniaki!", Inspektor Gadżet, Łebski Harry, to były chyba początki telewizji TVN. Pojawiły się wtedy także nowe programy telewizyjne, np. Disco polo life, albo Mini Playback Show z DeDe Reporterem. Nigdy nie zapomnę, jak teledysk do "Don't speak" wykonany przez jedną uczestniczkę tego programu zainspirował mnie do wzięcia w nim udziału... żyłam tym dobrych parę miesięcy, ale jakoś do tego nie doszło, przez co dzisiaj muszę nadrabiać dążenie do sławy poprzez pisanie jakiegoś wieśniackiego bloga ;p
Pierwsza anglojęzyczna piosenka, jaką zaśpiewałam, to było "Uh La La La, I love you babe" i tak zdobyłam serca pierwszej publiczności, jaką była moja, jakże liczna, rodzina. Dopingowali mi, ale jak widać nie na tyle, żeby zgłosić mnie do programu i wysłać w świat... Zobaczycie - kiedyś i tak nagram płytę. Zawsze najmocniej pragnęłam zostać piosenkarką, a że w dzisiejszych czasach nawet nie trzeba mieć do tego talentu, to może nawet lepiej, że tyle z tym czekałam. A tak przy okazji, to do dzisiaj zostało mi śpiewanie fonetycznie piosenek po angielsku, jak nie znam dobrze ich tekstu.



Moja pierwsza styczność z modą... oczywiście doklejane tipsy! Pamiętam, jak paradowałam po domu w takim fioletowym dresie i miałam długie, białe szpony... musiałam się nauczyć wykowynać różne czynności przy użyciu rąk zupełnie od nowa. Mam gdzieś w rodzinnym domu jedno zdjęcie upamiętniające mnie w tym dresie i w tipsach, postaram się je zeskanować i tutaj zamieścić. A poza tym pamiętam jeszcze malowidła - do dziś czasem zdarza mi się zupełnie znienacka poczuć gdzieś zapach moich pierwszych kosmetyków do makijażu - kolorowe cienie do powiek, malutkie szminki (ktoś to pamięta? jedną wkładało się w drugą i powstawała taka gąsienica), pędzelki...
Oprócz tego biżuteria - pamięta ktoś te łańcuszki, a tak po prawdzie to były bardziej takie żyłki które się tak ciasno trzymały na szyi? Albo kolczyki w kształcie gwiazdek, księżyców, serduszek itp., które się przyklejało do uszu?

Jestem przekonana, że każdy, kto dorastał w latach 90-tych pamięta fazę z karteczkami do segregatora. U mnie w klasie zapoczątkowałyśmy to z dziewczynami, a później podchwycili to nawet chłopcy. Były karteczki z Herkulesa, z Czarodziejek z Księżyca, z Titanica, z Dziennika z Notre Dame, z Bambi, albo z zespołami - Backstreet Boys, czy ich polską podróbą - Just 5... Miało się respekt na dzielni, jak ktoś miał te najlepsze, rzadko spotykane. I fakt, można było kupować całe zestawy karteczek, ale wszyscy rozumieli, że nie na tym polegała sztuka. Wszystko trzeba było ZDOBYWAĆ! Pamiętam, jak raz z moją kuzynką wybrałyśmy się w odwiedziny do dziewczyn z sąsiedniego osiedla, żeby powymieniać się karteczkami. Gdy już wracałyśmy, zaczepiła nas taka starsza dziewczyna i zaprosiła do siebie na taras. Obydwie, co jak tak teraz myślę, było mało rozsądne, zdecydowałyśmy się przyjąć zaproszenie od zupełnie obcej nam osoby. Ale na szczęście wyszłyśmy na tym całkiem nieźle. Poprosiła nas, żebyśmy przed nikim się nie chwaliły, że to od niej... mamy dosłownie STOS karteczek. Wysypała wszystko na stół i mogłyśmy sobie wybrać, czego dusza pragnie. Uzupełniłyśmy kolekcję i wzięłyśmy też na zapas po kilka z każdej serii, oczywiście do wymiany :). Uczucie, które nam wówczas towarzyszyło mogę określić jako pełnię szczęścia i nie będzie to absolutnie żadne nadużycie. Basia - bo tak miała na imię ta dziewczyna - prawdopodobnie wtedy uznała, że już z tego wyrosła i postanowiła uszczęśliwić dwie zupełnie przypadkowe osoby. Jeśli kiedykolwiek to przeczytasz, wiedz, że you made my childhood. Nigdy cię nie zapomnę, byłaś kimś w rodzaju księcia na białym rumaku, albo innego anioła! Jeśli ktoś zna Basię, niech jej to przekaże.


Jeśli chodzi o grupowe zabawy z wykorzystaniem artykułów papierniczych, to było jeszcze Pele-Mele. Jak się okazywało na koloniach i innych wycieczkach objazdowych, w zależności od regionu różnie się na to mówiło - z tego co pamiętam, to ABC, 100 pytań etc. Każdy miał zeszyt z pytaniami, które zaczynały się od "Jak masz na imię?" i "Jak masz na nazwisko?", a kończyły na pytaniach "Na ile % mnie lubisz?" i "Ile dostajesz kieszonkowego?". Pamięta ktoś jeszcze jakieś śmieszne pytania?
Były jeszcze wpisy do pamiętnika (ktoś zajumał mój pamiętnik, więc drżyjcie, bo jeszcze go nie pomściłam!), albo np. zeszyty-wróżby. Polegało to na tym, że się zaginało kartki w zeszycie. Na każdej było pytanie (np. "Jak będzie miał na imię twój mąż?") i w środku zgięcia były odpowiedzi np. od 1-20. Osoba, którą to pytanie nurtowało, wybierała np. liczbę 7, a pod nią kryło się imię... Mieczysław. Albo inne, równie obciachowe.

Rower górski. Mimo, iż urodziłam się w mieście, w dodatku w innym województwie, to pierwsze lata swojego życia spędziłam nafsi... więc jak dostałam górala od dziadka z miasta, to był czysty szpan! Bujałam się na tym rowerze tak, jak dzisiaj dresy starą BeeMą, brakowało mi tylko głośno włączonego radyjka i przynajmniej na początku - umiejętności. Wszędzie zaliczałam gleby. Zanim zrozumiałam, że sznurowadła muszą być zawiązane i najlepiej schowane do butów, kilka razy udało mi się zaplątać je w pedały podczas jazdy, w efekcie czego do dziś mam pamiątkową bliznę na kolanie.

Przy okazji szpanu nie można nie wspomnieć o świecących adidasach. Tuning w adidaskach - to dopiero było coś! Chodzisz i świecą ci buty - człowieniu, no jesteś królem parkietu, chodnika, polnej ścieżki, wszystkiego! - nie ma ani jednej osoby, na której to nie robiło wrażenia. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym takie adidaski ubrała dzisiaj.

nigdzie nie mogłam znaleźć bardziej przypominających te moje. moje były chyba zbyt wypasione
Zgniataczki... różnie na to mówią, ale to są takie balony wypchane mąką które można... zgniatać :). Mają oczka i zwykle uśmiechnięte buźki, no chyba, że się je odpowiednio zdeformuje - wówczas mogą być zasmucone. Rok temu w wakacje popłynęliśmy z M. na Hel i mój cudowny chłopak kupił mi zgniataczkę! Szybko spękała, bo musiałam się na niej wyżyć za te wszystkie lata, kiedy nie byłam w jej posiadaniu. Dostałam też kolorową sprężynkę i wreszcie nauczyłam ją schodzić po schodach!



Smaki dzieciństwa... to bez dwóch zdań Vibovit Junior i Kinder Biovital. To pierwsze służyło do zalewania wodą i miało się to wypijać, ale ja chyba ani razu tego nie piłam, bo zawsze otwierałam saszetki i wylizywałam je z proszku. A to drugie to był słodki żel w tubce, który mama chowała przede mną w barku i niestety tylko co jakiś czas odmierzała mi łyżkę i dawała poczuć ten smak, który pamiętam do dziś. Nigdy nie zapomnę tego chłopca z opakowania, który wykonywał jakże imponujący trick na deskorolce i na mnie spoglądał - trochę kusząco, ale z satysfakcją, że nie mogę go mieć... Oczywiście żelu!



Gadżety... o nich także warto wspomnieć. Np. długopisy, a przede wszystkim mój ulubiony gruby długopis składający się z kilku tuszów, każdy w innym kolorze. Przyciskało się takie jakby "pstryczki" - oczywiście każdy miał inny kolor - i wtedy długopis pisał w odpowiednim kolorze. Albo długopisy żelowe... Nic tak nie motywowało do notowania w zeszycie, jak fakt, że można nimi pisać. I, żeby było jasne - każdy w "oczojebnym" kolorze.
Albo tamagotchi. Można było mieć zwierzątko, po którym sprzątało się kupki. Mnie strasznie wkurzało, jak moje zwierzę szło sobie spać zamiast spełniać moje widzimisię.
Gierka Brick Game - sprawiłam sobie ją jakiś czas temu dzięki allegro. Dotarła do mnie w złym stanie, ale na szczęście w dalszym ciągu można na niej grać. Oczywiście "gierka" oferuje ponoć 9999 gier, ale ja gram tylko w tetrisa. I uwielbiam te dźwięki i melodyjki :).


Zabawy osiedlowe - bez tego nie byłoby dzieciństwa. Nie wiem, jak to jest dzisiaj, ale niegdyś na tym właśnie ono polegało - żeby wychodzić "na pole" i bawić się z kolegami i z koleżankami. Taką zabawą, którą pamiętam (oczywiście oprócz klasyka - zabawy w chowanego), było "czarne piwko". Bezapelacyjnie trzeba było mieć do tego jakąś piłkę. Osoba, która trzymała ją w rękach mówiła: "wywołuję... czarne piwko... na przeciwko... (i tu padało imię jednej z osób uczestniczących w zabawie)". Piłka została podrzucona do góry, a wywołana osoba musiała ją złapać i jak najszybciej krzyknąć "STOP!", bo pozostałe osoby uciekały jak najdalej, w jak najmniej uchwytne miejsca. Wywołana osoba wybierała jedną z nich, najlepiej taką, która stała najbliżej, bo celem było trafienie w nią piłką. Każdy miał trzy skoki, żeby się zbliżyć do wybranej osoby. Jeśli udało się tej osobie dotknąć piłką inną wybraną osobę, wówczas można było pozbyć się piłki, czyli "czarnego piwka".
Inną zabawą znaną głównie wśród dziewczyn, które mieszkały w blokowiskach, była "Katarzyna". Stało się pod klatką, koniecznie taką z zadaszeniem i o ścianę tudzież drewnianą "kolumnę" odbijało się piłkę, która odbijała się od ziemi i wpadała w ręce. Mówiło się przy tym, akcentując sylaby: "Katarzyna - miała syna - syn był młody - wpadł do wody - a ta woda - była taka - wysoka - głęboka - szeroka", przy czym ostatnie trzy określenia wody musiało się jakoś pokazać robiąc przy tym różne dziwne piruety i nie zapominając o tym, żeby złapać piłkę!
I chyba nie muszę wymieniać innej gry - w gumę. Raz-dwa-trzy... Jest w ogóle ktoś, kto tego nie zna? :))

Mogłabym tak wymieniać, i wymieniać, w nieskończoność. Jak mi się jeszcze coś przypomni, to pewnie dopiszę. A tymczasem zapraszam was do "zabawy" - co wy pamiętacie z dzieciństwa? Znacie jakieś inne określenia na to, co wymieniłam? A może zupełnie inne zabawy? Koniecznie piszcie, przedłużmy sobie jeszcze ten Dzień Dziecka i powspominajmy trochę stare, dobre czasy :)



A ja być może odważę się napisać inną notkę, o odjechanych akcjach, jakie wyprawiałyśmy razem z moją przyjaciółką z dzieciństwa, powiedzmy - Józefiną (imię zmieniłam, bo jestem przekonana, że ona by sobie na pewno nie życzyła, żeby przy okazji tych wszystkich przypałowych rzeczy, które robiłyśmy razem padło jej prawdziwe imię :D).

10 komentarzy:

  1. Ciesze się, że choć trochę Cię zainspirowałam ;) A Twój post, cudowny, tyle wspomnień. Nawet nie potrafię wymienić ile rzeczy też dotyczyło mojego dzieciństwa:) Ale miałam podobnego "księcia" co do karteczek, wciąż pamiętam tę radość ze stosu karteczek, które dostałam od kuzynek, które już z nich wyrosły :) To są niezapomniane rzeczy....

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże cudownie wyglądamy na tych zdjęciach,siostro! Miło powspominać sobie gry,zabawy i inne odchyły z dziecięcych lat:)

    Zapomniałaś jednak dodać o naszych słynnych fazach :"mężulku","dzieciaczku" albo "ja zaraz spaadne":p

    OdpowiedzUsuń
  3. może jednak lepiej, żeby te fazy nie były zbyt słynne :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam, dodaj zwyczajne, bloggerowe komentarze, bo te w komórce ładują się wieki :(
    genialny wpis i ciesze się, że przybyło Ci czytelników :)

    OdpowiedzUsuń
  5. z tym disqusem trochę się wkopałam. jeśli go usunę, to wszystkie komentarze prawdopodobnie pójdą się... paść. dlatego myslę, co by tu zrobić, żeby je zachować.

    OdpowiedzUsuń
  6. lepiej teraz, poki ich malo!

    OdpowiedzUsuń
  7. Zrobiłaś mi mega rajd po wspomnieniach z młodości ;) dzięki :)
    w sumie dobrze, że jest ta wersja komentarzy, jakoś do poprzednich nie potrafiłam przywyknąć :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej! Nominuję Cię do Liebster Blog:
    http://wmoimczasiewolnym.blogspot.com/2013/06/liebster-blog.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale fajny powrót do przeszłości :)

    OdpowiedzUsuń