sobota, 1 czerwca 2013

Jeśli znasz film Drive, to mam dobrą wiadomość - nie musisz już oglądać Drugiego oblicza.

Kilka dni temu byłam w kinie na filmie Drugie oblicze. Wystarczającą zachętą był jak dla mnie fakt, że gra tam Ryan Gosling - i to nie dlatego, że lecę na jego blond włoski i chłopięcą urodę, bo akurat jeśli chodzi o wygląd, jest on całkowicie nie w moim typie - darzę go sympatią, bo zwyczajnie ma talent i doskonale odnajduje się w rolach, w które jest obsadzony. Jak dotąd widziałam filmy z nim, gdzie grał osoby małomówne i cenię w nim właśnie to, że nie musi używać słów, ani mieć specjalnie rozbudowanej mimiki twarzy, żeby wyrażać emocje.
Jednak mimo to, ktoś uznał, że jego obecność nie jest dla tego filmu dostateczną reklamą i trzeba dodać, że film ten jest według krytyków nawet "mocniejszy niż Drive".

Film Drive bardzo mi się podobał (a tamtejszy soundtrack zapoczątkował mój romans z zupełnie nowym gatunkiem muzyki), ale czy można nazwać go mocnym? Nie będę tego poddawać ocenie, tylko dlatego, że to ma być coś na kształt oceny fabuły Drugiego oblicza i nie chcę zbytnio odbiegać od tematu...
Natomiast jeśli już założę, że Drive rzeczywiście był mocny, a potem czytam plakaty których treść mówi, ze ten drugi film z Goslingiem jest jeszcze mocniejszy, to nie mam innego wyjścia - choćbym bardzo tego unikała, oglądam go i mimowolnie porównuję do tego pierwszego.
Pierwsza scena filmu - jak z Drive. I tam, i tutaj postanowiono pokazać talent głównego bohatera. Różnica polega na tym, że Driver świetnie prowadził samochód, a Luke motocross. Obaj wzbudzają podziw widza i obaj są tajemniczy. (Gdyby się nad tym trochę głębiej zastanowić, to kto wie - może Ryan nie potrafi grać inaczej? A może nie potrafi zapamiętać swoich kwestii, dlatego zwykle tak niewiele mówi? Niech ktoś go w końcu zatrudni do grania postaci, która jest nieco żywsza i częściej się udziela w filmie, bo to może niekorzystnie wpłynąć na jego karierę...)
I jeden, i drugi postanowili wykorzystać swoje zdolności wchodząc w konflikt z prawem. Mało tego, w obydwu przypadkach chodziło o napady i kradzieże (czy wobec tego ważne jest, że w Drivie chodzi o napad na lombard, a w Drugim obliczu - na banki?). Ryan Gosling jako aktor może śmiało powiedzieć, że jego specjalnością jest granie bohaterów wywodzących się z patologicznego środowiska, bądź też mających z takim środowiskiem styczność, co potwierdzają co najmniej te dwa filmy. Co więcej - motywem tych przestępstw jest miłość do nieznajomej kobiety (Irene albo Ro), która ma syna i kłopoty finansowe; oraz to, że postacie grane przez Goslinga chcą swoim ukochanym kobietom pomóc. Jakby tego było mało (SPOILER!) obaj giną w akcji, tylko jeden z nich w sposób domniemany i zależny od interpretacji.
Wymieniłam chyba wszystkie, a jeśli nie, to większość motywów łączących oba te filmy. Reżyser tego wcześniej nakręconego był na tyle łaskaw, żeby na tym zakończyć tę historię, jednak ten drugi uznał, że to będzie tylko wstęp do późniejszych wydarzeń. Jako widz, nie dość, że cholernie się zawiodłam (jak mogli uśmiercić Luke'a?!), to jeszcze śmierć głównego bohatera nie przyniosła w zasadzie nic dobrego, a wraz z nią umarła także moja nadzieja, że potencjał tego filmu zostanie wykorzystany. To był początek porażki.
Nie ma sensu opowiadać, co było dalej. Pomysł na ciąg dalszy może i nie był głupi, ale podczas niego spokojnie wyliczyłam już trzy momenty, w których film mógłby, a nawet powinien był się skończyć. Mogliby to jakoś streścić, choć pewnie wdrażanie widza w szczegóły miało na celu zbliżenie go do nowych bohaterów filmu, ale w moim przypadku odniosło to nieco odwrotny efekt. Po prostu się zanudziłam. Tym bardziej, że już dawno przestałam się łudzić, że w tym filmie pojawi się coś naprawdę mocnego.
Końcówka tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten film nie jest mocny, mało tego - jest słaby. Choć nie mam nic przeciwko happy endom, to w tym wypadku domagałabym się jednak złego zakończenia. Takiego, które wgniotłoby mnie w fotel, pozostawiło po sobie jakiś niesmak, dałoby do myślenia - bo to właśnie jest moja definicja mocnego filmu. Niestety, scena, w której główny bohater II postanowił pójść w ślady ojca i odjechał hen daleko jakimś pierdzącym motorkiem to takie ckliwe jest.


Kompletnie niepasujące do klimatu, który przez te 4h był budowany (no dobra, to chyba trwało tylko trochę ponad 2h, ale niestety tak mi się dłużyło).
Film oceniam tutaj, jak widać, głównie pod kątem historii w nim przedstawionej. Nie można odmówić mu klimatu i innych cech, które ostatecznie sprawiają, że całokształtu nie oceniam aż tak surowo. Ale mimo wszystko morał, jaki wyniosłam z sali kinowej jest taki, że czas to pojęcie względne. A więc, jeśli podejmiecie ryzyko i pójdziecie do kina przekonać się, że miałam rację - nie dajcie sobie wmówić, że to trwa jedynie 2h! A "mocne" w tym wypadku to jest nadużycie ze strony ludzi, którzy widzą w tym filmie coś mocniejszego, niż moc silnika Suzuki DRZ400s (rzucam nazwą motocykla, żeby sprawiać ogólne wrażenie, że wiem, o czym mówię).


1 komentarz:

  1. Nie oglądałam ani jednego ani drugiego filmu ;)


    [myhellolife.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń