czwartek, 9 maja 2013

Pierwszy Lokal na Stolarskiej po lewej stronie, idąc od Małego Rynku.

Po majówce świeciło pustkami w naszej lodówce. W poniedziałek nie mieliśmy co jeść, co zaowocowało w wyśmienity pomysł zjedzenia śniadania na mieście. I tak zebraliśmy się dopiero w południe, ale nasze puste i wygłodniałe żołądki zaprowadziły nas do Pierwszego Lokalu na Stolarskiej po lewej stronie, idąc od Małego Rynku. Nazwa długa ale łatwa do zapamiętania, bo jednocześnie jest objaśnieniem, jak tam dojść. Słyszałam, że dają tam niezłe kanapki, więc już od dawna chciałam tam pójść, a ten dzień wydawał się być idealny.
Na miejscu okazało się, że kanapki serwują w ramach śniadania, a śniadanie podają tam do godziny 12. Dlatego byliśmy zmuszeni z tego skromnego menu wybrać coś chociaż odrobinę śniadaniowego. Padło na tosty.
Zamówiłam tosty z serem żółtym i z salami + sałatkę, a M. nie zdając sobie sprawy z ogromu* tamtejszych porcji zamówił 2x tosty z serem żółtym i z szynką. Do popicia wzięliśmy pepsi. Ceny kanapek i tostów są wręcz minimalne, podobnie z jajecznicą i innymi daniami, napoje zaś są nieco droższe.

Po kilku minutach kelnerka przyniosła nam nasze jedzenie i powiedziała, że jeśli M. zje swoje dwie porcje, to zostanie jej bohaterem. 


Tak mu mów! Ja byłam jeszcze w połowie, a on już kończył. Jedna porcja śniadaniowa jest naprawdę spora, więc przede wszystkim – najadłam się. Po drugie, połączenie sałatki (sałata, koktajlowe pomidory, czerwona cebulka, świeży ogórek, a to wszystko polane sosem vinaigrette) i tostów było znakomite. Kolejny raz okazuje się, jak dobre są proste dania. Tym bardziej na śniadanie.


Atmosfera w lokalu jest swojska, wchodzisz tam i z miejsca traktują cię, jakby cię znali, więc można czuć się tam naprawdę swobodnie. Dodatkowo podobał mi się motyw tablicy, na której były przeróżne cytaty i frazy powycinane z gazet, a także komiksy Raczkowskiego, dlatego można odnieść wrażenie, że jest tam trochę antypolaczkowo, antykatolicko, i proalkoholowo. W to mi graj! – zwłaszcza co do tego drugiego.

tablica
Co do grania – muzyka soulowa, jazzowa w tle (ta druga o dziwo nie przeszkadza, wręcz pasuje do tego miejsca), która skojarzyła mi się trochę z knajpką z Przepisu na życie. Ale stwierdziłam, że jednak brakuje tam czegoś. Przede wszystkim koloru. Lokal wygląda trochę surowo i mało przyjaźnie, co jak dla mnie gryzie się trochę z ideą, by każdy mógł czuć się tam jak u siebie.

Tak czy inaczej, my byliśmy zaspokojeni, a nasze kubki smakowe odnalazły punkt G. Takie śniadanie, w dodatku zjedzone w fajnym miejscu i w porze wczesnoobiadowej natchnęło nas, by później wybrać się na miły spacer :).





* Już kiedyś pisałam, że dla nas duża porcja dla niektórych może oznaczać średnią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz