![]() |
zachęcający szyld i wejście |
Wchodzę i widzę cztery stoliki, w tym dwa zajęte, w dodatku przy jednym siedzi dwóch mężczyzn, którzy ubrani są w stylu, jak ja to nazywam, "kościelnym" (co nie ma nic wspólnego z niedzielnym wdziankiem do kościoła, broń boże!) i w ogóle zachowują się trochę tak, jak w moim wyobrażeniu powinien zachowywać się wzorowy kandydat na księdza. Być może to nie o nich jest ta recenzja, ale myślę, że to nie jest przypadek, że w pierwszej kolejności na nich zwróciłam uwagę - miejsce jest bowiem tak małe i przygnębiająco ciche, że nie ma mowy o żadnej prywatności, w zasadzie czułam się trochę tak, jakbym siedziała z tymi ludźmi przy jednym stole... Poza tym brak jakiejkolwiek muzyki, choćby z radia, powodował, że atmosfera była tym bardziej nie do zniesienia.
Spójrzmy w menu. Menu to albo tablica zawieszona na drzwiach wejściowych, albo kartka powieszona na ścianie, która, żeby na nią zerknąć, trzeba stanąć nad jednym ze stolików. Przy tym to stoliku siedzieli wyżej wspomniani goście, a gdy sobie wyszli, my zajęliśmy ich miejsce i dopiero wtedy przekonałam się na własnej skórze, jakie to niezręczne uczucie, gdy jesz sobie coś, a ktoś stoi nad tobą.
Wybór dań jest ograniczony w zasadzie do minimum. Jest ono podzielone na naleśniki słone i słodkie, składników jest bardzo mało (szynka, ser, szpinak, pieczarki, brokuły - w wariancie "na słono" powtarzają się chyba najczęściej, a poza tym nic specjalnego), w dodatku w żadnej z tych "kulinarnych opowieści" nie występował mój ulubiony bohater, kurczak ;(. Wybrałam najdroższą z możliwych, a i tak wcale niedrogą opowieść z szynką, serem i szpinakiem, na szczęście można złożyć specjalne zamówienie, więc do tego poprosiłam o pieczarki. Do wyboru był jeszcze sos tatarski i czosnkowy, ja wybrałam ten drugi.
Ceny są jak na to miejsce normalne, idąc tam w pojedynkę w zasadzie można się zmieścić w dyszce, nawet jeśli zamówi się zimną colę 0,5l do popicia (3,90).
Obsługa - normalna. Ani na plus, ani na minus. Pani która przyjmuje zamówienia, robi naleśniki - zaletą jest to, że można obserwować nasze danie w trakcie przygotowania. Nie jest jakaś specjalnie sympatyczna, ale to mi nigdy nie przeszkadza, dopóki ktoś nie jest niemiły. Ja nawet wolę, jak obsługa zachowuje się zwyczajnie, niż jak jest nieszczerze uprzejma. Minusem tej pani jest to, że nie zapamiętuje sosów zamawianych przez klientów, bo dosłownie za każdym razem się dopytywała. Plusem jest, że nie minie 5 minut i zamówione danie jest już gotowe do zjedzenia, także można jej wybaczyć, bo przy zaskakująco dużym ruchu jak na to miejsce wyrabia się, a przypomnienie, jaki się sos zamówiło chyba dla nikogo nie jest problemem.
Zastawa... cóż, zarówno jak stoliki i krzesła, pozostawia trochę do życzenia, gdyż jest jednorazowa. Talerze z papieru i plastikowe sztućce oraz kubeczki z jednej strony są zaletą, bo przynajmniej naczynia nie mogą być niedomyte po kimś, kto używał ich przed tobą, ale z drugiej strony ewidentnie widać, że w tym barze oszczędza się na wszystkim.
Ale przejdźmy do tego, co liczy się najbardziej, mianowicie do jedzenia. Przede wszystkim porcje z pewnością nie są za małe. Są osoby, które nie jedzą, a pochłaniają, dla nich te porcje może nie będą duże, ale zapewne zaspokoją głód. Dla mnie osobiście porcja, którą dostałam była ogromna. Ale mimo, że najedzona byłam już 1/4 posiłku, jadłam dalej, bo zarówno naleśnik, którego dostałam, jak i sos był po prostu smaczny.
Zważywszy na fakt, że w pewnym momencie wszystkie stoliki były zajęte, a klienci stali w kolejce, by złożyć zamówienie, mimo, że nikt mnie nie poganiał, ani tym bardziej nie wyganiał, czułam jakąś presję podczas jedzenia. Nie jest to zdecydowanie miejsce do posiadówy ani rozkoszowania się każdym kęsem i efekt "napchania" jedzeniem był dla mnie tym większy, że jadłam dość szybko.
![]() |
za drugim razem zasłużyłam na sałatkę! |
Osobiście, z punktu widzenia burżuja (jednak nie mogę tak całkiem z tego zrezygnować ;)) nawet, gdybym musiała ograniczać koszty związane z prowadzeniem lokalu gastronomicznego, to jednak nie chciałabym, żeby moich klientów raziło, że oszczędzam na wszystkim. Nadałabym temu miejscu jakiegoś uroku, którego w rzeczywistości w ogóle nie ma. Nietrudno zgadnąć, że przez to straciło ono już nie jednego klienta, tak samo jak nie jednego już na wstępie odstraszyło.
Moje uczucia co do tej naleśnikarni są mieszane, na szczęście ze względu na małą poczytność tego bloga nie zrujnuję właścicielce interesu, zresztą takie bary raczej zawsze będą miały rację bytu.
![]() |
naleśnik M. z nutellą, z kokosem, bitą śmietaną i polewą czekoladową - bardziej słodko się nie dało! |
Dlatego będę wyrachowana i napiszę, że dzisiaj naleśnik był mniejszy, sałatka za słona, a pani naleśnikowa wolała nie upewnić się jaki sos zamówiłam, a zwyczajnie go pomylić. Całe szczęście, że gdy zwróciłam jej uwagę, nałożyła mi ten, o który prosiłam, więc ostatecznie miałam na talerzu dwa sosy do wyboru ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz