poniedziałek, 25 marca 2013

Ja i moje garnki


Biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj pierwszy raz od kilku dni wyszłam na dłużej z domu, bo było słonecznie i łudziłam się, że może poczuję wiosnę w powietrzu - i niestety bardzo się zawiodłam - postanowiłam, że dopóki powietrze nie przestanie kłóć w policzki i kolejny raz nie okaże się, że M. miał rację każąc mi odziać się w sweter, ja zaszywam się w naszym ciepłym mieszkanku. Będę wychodziła tylko na zajęcia, czyli wtedy kiedy naprawdę będę musiała, a jak nie, to od czasu do czasu wyślę M. na zwiady i może w końcu będę mogła poważnie rozważyć ewentualność wyjścia na spacer.
Tymczasem, skoro już nałożyłam sobie ten szlaban, to nie pozostaje mi nic innego jak realizować się w gotowaniu, i właśnie o tym będzie ta notka.

Od razu zaznaczam, że nie jestem żadną tam kucharką, daleko mi do poziomu mojej mamy, ba, ja nawet przez bardzo długi czas myślałam, że nie lubię gotować i moje poczynania w kuchni ograniczały się do zrobienia jajecznicy albo jednego, jedynego dania popisowego, którym raz na ruski rok żywili się domownicy. Przez tych parę lat, podczas których młode kobietki spędzają czas z mamą w kuchni i nabywają cenne umiejętności, ja stroniłam od tego typu rozrywek, oddawałam się im tylko, kiedy coś mnie napadło albo pod naciskiem. I tak oto dopiero z kilkuletnim opóźnieniem odkryłam, jak bardzo lubię gotować. Nawet, a raczej zwłaszcza, kiedy nic nie umiem i zaczynam od zera. Zdałam sobie sprawę, że nawet wtedy, kiedy mieszkając z rodzicami coś przyrządzałam, fakt że było to rzadkością nie oznaczał, że nie odczuwałam przy tym żadnej przyjemności.
Dziś mieszkam z chłopakiem, w zasadzie od niecałych dwóch miesięcy, ale wcześniej też mieszkaliśmy razem, tyle że nie sami. I właśnie po tym, jak się poznaliśmy, zauważyłam, że pierwszy raz w życiu chce mi się gotować. Dla niego. On chwali moje dania, chociaż to mało powiedziane - on je wychwala, wiele razy słyszałam, że moja kuchnia odpowiada mu bardziej, niż kuchnia jego matki, a to już chyba niemały komplement. 
Przyjemność sprawia mi również wspólne gotowanie. Mamy bardzo zbliżone gusta kulinarne, więc praktycznie nie zdarza się, żebym robiła osobne dania dla siebie, i dla niego. Ewentualnie ja przygotowuję mięso, do tego sałatkę albo sos, a M. ryż albo makaron, przy czym ryż zwykle tylko dla siebie, bo ja rzadko kiedy mam na niego ochotę (nie na M., na ryż oczywiście;) ).
Mamy nasze naczynia, drewniane łopatki, sztućce, pojemniki na przyprawy, niektóre już doczekały się wyzwisk ("gdzie jest ten dureń z vegetą?"), które do dziś do nich przylgnęły jako alternatywne nazwy ("nagle wszystkie durnie się gdzieś pochowały") i mimo, że czasem jest nerwowo, to na ogół jest wesoło. I lubię sobie zapodać jakiegoś Boba Marley'a, wtedy to już w ogóle panuje istny luz.
Może i nie mam takiego doświadczenia jak pokolenie naszych mam albo babć, ale zauważyłam, że bardzo szybko się uczę, najlepiej na błędach - kiedy eksperymentuję, a jak wpadnie mi w ręce jakiś ciekawy i dobry przepis, to mogę zrobić dosłownie wszystko!

Jeśli kiedyś wpadniesz do nas na gastro, spodziewaj się dania z kurczakiem, albowiem kurczak w przeróżnej postaci, różnie przyprawiony, to nasza wspólna niemalże religia:) Po pierwsze dlatego, że jest najmniej tłustym mięsem, po drugie dlatego, że najbardziej nam smakuje, a po trzecie - są na naszą studencką kieszeń. Zwykle kupujemy drobiowe piersi z Lidla, bo wyglądają estetycznie, nie trzeba ich długo "obrabiać", odkrajać ścięgien itp., są równiutko pokrojone i jedna tacka starcza nam akurat na 1, czasem 1,5 obiadu.

 Zamierzam tutaj wrzucać zdjęcia zrobionych przez siebie (albo przez nas) potraw. Może czasem dorzucę jakiś przepis, ale z tym może być ciężej, bo zwykle bardzo improwizuję w kuchni, mieszam przyprawy, dodaję ich różne proporcje i potem tego nie pamiętam. 



M. miał już raz okazję robić zdjęcia, kiedy ja robiłam naleśniki (inspirowane wpisem sprzed paru dni), ale trochę nie wyszły, jednak z czasem zgramy się na tyle, że będę mogła tutaj chwalić się zarówno swoimi kulinarnymi, jak i jego fotograficznymi wyczynami.

1 komentarz: