– Czasem
myślę sobie, że długo nie dam rady tego ciągnąć – powiedziała, patrząc mi w
oczy tak głęboko, że czułam, jak mi schną. – Wstaję rano i pierwszą rzeczą,
jaką robię jest makijaż. Robię go gorączkowo, a gdy nakładam tusz do rzęs,
ręka nawet mi nie drgnie. Jestem wtedy taka skupiona i ani przez chwilę nie
zwracam uwagi na nieuczesane włosy, nieuregulowane brwi. Gdybym tylko zaczęła o
tym myśleć, to bym się pogrążyła. Wiem, że muszę wyjść z domu z uśmiechem, jeśli chcę
promieniować szczęściem i widzieć podziw w oczach ludzi, którzy mijają mnie na ulicy.
– A właściwie mówisz mi o tym, bo…?
– Bo chyba tylko tobie mogę.
Jest
wysoka. Jest piękna. Naprawdę nie musiałaby się malować. Ma ciemną oprawę oczu,
cerę czystą i gładką, jak laleczka z saskiej porcelany. Czasem myślę, że niepotrzebnie farbowała
włosy, ale dzięki temu wygląda na jeszcze bardziej rasową. Kiedy idzie naprzeciwko
ciebie, najpierw mija cię jej urok, potem ona, a po niej jeszcze jej wdzięk.
Klasa. Pewność siebie. Wszystko na raz emanuje z niej w taki sposób, że wcale
jej nie zazdrościsz. Nie chcesz być nią – chcesz na nią patrzeć. Ale zerkasz na
nią jedynie ukradkiem, albo tak niby naturalnie, żeby nie wyszło, że się
gapisz.
Myślę,
że się nie obrazi, że właśnie o niej piszę. Za bardzo mnie lubi.
Już
w chwili, kiedy nakłada podkład, zakłada maskę. Wychodzi z domu i ciągle są wokół
niej jacyś ludzie, którzy, mam wrażenie, otaczają ją głównie po to, by móc
grzać się w jej blasku. Są niby tłem, bez którego każdy, nawet najświetniejszy
obiekt byłby zwykłym bohomazem pięciolatka. Ale to nieprawda.
Imponujący
fakt #483: najpiękniejszą osobą jest, kiedy wraca do domu. Wysprzątanego, lśniącego,
takiego w którym najmniejszy drobiazg ma swoje miejsce. No może poza drobinkami
kurzu – ich miejsce jest z dala od jej domu. Jej dom wygląda tak, jak ona. Kiedy
zamyka drzwi od środka, zmywa cały swój makijaż, wskakuje w dres. Zjada
kolację, potem jeszcze jednego batonika (i o jednego za dużo), a gdzieś w
okolicach północy nachodzi ją ochota na frytki z żółtym serem. Jest sobą. Nie
musi się uśmiechać, mieć uniesionej głowy i wypiętej do przodu piersi.
Najpiękniejszą
osobą była także wtedy, kiedy mi się zwierzała. Po jej policzkach spłynęła
jedna, symboliczna łza. Zero zmarszczek mimicznych, siorbania nosem i jęku, bo
prawdziwy ból miała w sobie. Powiedziała, że pierdoli makijaż, innych ludzi i od
tej pory może wreszcie przestanie się unikać i nienawidzić. Nie chce być sprzątaczką we własnym domu, ani żyć według planera, odkreślając kolejne punkty na liście rzeczy do zrobienia. Nie ma już ochoty panicznie bać się, że coś jej nie wyjdzie. Chce być spontaniczna, żyć po swojemu. Serio, powiedziała
że to PIERDOLI.
Czasami warto mieć na wszystko wylane :D ps. rozbawił mnie ten obrazek ;)
OdpowiedzUsuńChyba w geście solidarności też ogolę tylko jedną! Serio:)
OdpowiedzUsuńdziś już nie mam jak, bo za późno się dowiedziałam. ale jutro też zupełnie przypadkiem zapomnę, a co ;D
OdpowiedzUsuńtak dla zdrowia.
OdpowiedzUsuńNa temat szczęścia ogólnie - tato od zawsze powtarzał mi, że człowiek będzie szczęśliwy tylko wtedy, gdy znajdzie szczęście w sobie. I wdzięczność za wszystko.
OdpowiedzUsuńTrudne, ale staram się ćwiczyć i przyznaję, że raz prawie spadłam z roweru z wrażenia, kiedy spieszyłam na zajęcia, bo w głowie mi huknęło - ale jestem szczęśliwa ;-)