czwartek, 2 stycznia 2014

Szczęśliwe kobiety istnieją.

– Czasem myślę sobie, że długo nie dam rady tego ciągnąć – powiedziała, patrząc mi w oczy tak głęboko, że czułam, jak mi schną. – Wstaję rano i pierwszą rzeczą, jaką robię jest makijaż. Robię go gorączkowo, a gdy nakładam tusz do rzęs, ręka nawet mi nie drgnie. Jestem wtedy taka skupiona i ani przez chwilę nie zwracam uwagi na nieuczesane włosy, nieuregulowane brwi. Gdybym tylko zaczęła o tym myśleć, to bym się pogrążyła. Wiem, że muszę wyjść z domu z uśmiechem, jeśli chcę promieniować szczęściem i widzieć podziw w oczach ludzi, którzy mijają mnie na ulicy.

– A właściwie mówisz mi o tym, bo…?     


– Bo chyba tylko tobie mogę.

Jest wysoka. Jest piękna. Naprawdę nie musiałaby się malować. Ma ciemną oprawę oczu, cerę czystą i gładką, jak laleczka z saskiej porcelany. Czasem myślę, że niepotrzebnie farbowała włosy, ale dzięki temu wygląda na jeszcze bardziej rasową. Kiedy idzie naprzeciwko ciebie, najpierw mija cię jej urok, potem ona, a po niej jeszcze jej wdzięk. Klasa. Pewność siebie. Wszystko na raz emanuje z niej w taki sposób, że wcale jej nie zazdrościsz. Nie chcesz być nią – chcesz na nią patrzeć. Ale zerkasz na nią jedynie ukradkiem, albo tak niby naturalnie, żeby nie wyszło, że się gapisz.

Myślę, że się nie obrazi, że właśnie o niej piszę. Za bardzo mnie lubi.

Już w chwili, kiedy nakłada podkład, zakłada maskę. Wychodzi z domu i ciągle są wokół niej jacyś ludzie, którzy, mam wrażenie, otaczają ją głównie po to, by móc grzać się w jej blasku. Są niby tłem, bez którego każdy, nawet najświetniejszy obiekt byłby zwykłym bohomazem pięciolatka. Ale to nieprawda.

Imponujący fakt #483: najpiękniejszą osobą jest, kiedy wraca do domu. Wysprzątanego, lśniącego, takiego w którym najmniejszy drobiazg ma swoje miejsce. No może poza drobinkami kurzu – ich miejsce jest z dala od jej domu. Jej dom wygląda tak, jak ona. Kiedy zamyka drzwi od środka, zmywa cały swój makijaż, wskakuje w dres. Zjada kolację, potem jeszcze jednego batonika (i o jednego za dużo), a gdzieś w okolicach północy nachodzi ją ochota na frytki z żółtym serem. Jest sobą. Nie musi się uśmiechać, mieć uniesionej głowy i wypiętej do przodu piersi.

Najpiękniejszą osobą była także wtedy, kiedy mi się zwierzała. Po jej policzkach spłynęła jedna, symboliczna łza. Zero zmarszczek mimicznych, siorbania nosem i jęku, bo prawdziwy ból miała w sobie. Powiedziała, że pierdoli makijaż, innych ludzi i od tej pory może wreszcie przestanie się unikać i nienawidzić. Nie chce być sprzątaczką we własnym domu, ani żyć według planera, odkreślając kolejne punkty na liście rzeczy do zrobienia. Nie ma już ochoty panicznie bać się, że coś jej nie wyjdzie. Chce być spontaniczna, żyć po swojemu. Serio, powiedziała że to PIERDOLI.

Według mnie to też całkiem niezłe motto życiowe. Zwłaszcza jak na świeżo rozpoczęty nowy rok.

PS. Z ostatniej chwili:


Podobno za bardzo jej się nie chciało.

5 komentarzy:

  1. Czasami warto mieć na wszystko wylane :D ps. rozbawił mnie ten obrazek ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba w geście solidarności też ogolę tylko jedną! Serio:)

    OdpowiedzUsuń
  3. dziś już nie mam jak, bo za późno się dowiedziałam. ale jutro też zupełnie przypadkiem zapomnę, a co ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Na temat szczęścia ogólnie - tato od zawsze powtarzał mi, że człowiek będzie szczęśliwy tylko wtedy, gdy znajdzie szczęście w sobie. I wdzięczność za wszystko.
    Trudne, ale staram się ćwiczyć i przyznaję, że raz prawie spadłam z roweru z wrażenia, kiedy spieszyłam na zajęcia, bo w głowie mi huknęło - ale jestem szczęśliwa ;-)

    OdpowiedzUsuń