Indie rock, inaczej: independent rock to gatunek
muzyki, który wzbudza dość spore kontrowersje. Niektórzy nie wiedzą, jak można
tego słuchać, ale są też tacy jak ja – po uszy siedzący w tych klimatach. Swoje
pierwsze zetknięcie z tą muzyką pamiętam jak dziś, a miało to miejsce w okolicach
roku 2004, w zamierzchłych czasach, kiedy mało kto znał Kings of Leon. Zobaczyłam klip do Four kicks, piosenki z ich drugiego
krążka.
Od tamtej pory minęło 10 lat (słownie: dziesięć,
inaczej: DEKADA) i nie widać końca mojej fascynacji. Co chwilę pojawiają się
jakieś nowe zespoły, a ja mimo że po drodze zaczęłam chłonąć też kilka innych
gatunków, to wciąż odkrywając nowe brzmienia czuję, jak perkusja wybija rytm
mojego serca.
Zastanawiam się dziś, co sprawia, że tak lubię indie rock? Mam rock’n’rollową duszę, więc to niby nic dziwnego. Uwielbiam gitary, a pomieszanie ich z elektronicznym brzmieniem to dla mnie ciekawostka, emocje, melodyczność.
Ale przecież, gdyby tylko o to chodziło, nie wybrzydzałabym, tylko słuchała
wszystkiego, co się nawinie. A mimo to są zespoły, obok których przechodzę
obojętnie.
Chodzi chyba o całokształt: brzmienie, tekst, emocje i… wokal. A
jeśli mowa o wokalu, to zdecydowanie wolę męski. Nawet mój chłopak jest zdania,
że słucham tych a nie innych zespołów, bo tworzą je faceci.
Oto kilka mężczyzn, chłopców – jak kto woli – bez
których nie wyobrażam sobie indie rocka. Mężczyzna w zespole indie rockowym to jakby odrębny gatunek. Nie macie wrażenia, że nawet niezbyt atrakcyjny wizualnie facet może nagle stać się bardziej przystojny kiedy dowiadujecie się, że jest muzykiem? Tak czy inaczej, poniżej niekoniecznie podobający mi się faceci, ale z pewnością tacy, którzy robią dobrą robotę.
Wbrew pozorom nie zamierzam streszczać
tutaj ich biografii, bo żeby ją poznać wystarczy sobie ich wygooglować. Poniżej
uzasadniam, dlaczego oni. Kolejność przypadkowa.
Caleb Followill – Kings of Leon to zespół, który
odniósł wielki sukces i przy okazji, jak już wspominałam zespół, który na tyle
mnie zaciekawił, że postanowiłam brnąć w to dalej i szukać podobnych brzmień.
Charakterystyczny głos Caleba w Four
kicks to coś, co w tym wszystkim najbardziej zwróciło moją uwagę. Mam
wrażenie, że w późniejszych latach w dziejach zespołu jego wokal jakby nieco
przygasł, ale wcale nie oznacza to, że jest gorzej. Dziś członkowie KoL zgodnie
przyznają, że wciągnęła ich komercja. Niektórzy uważają, że komercja przeczy
idei indie rocka. A ja jestem za tym, żeby jednak nie dopisywać jakiejś
ideologii muzyce, tylko po prostu jej słuchać, jeśli wciąż się podoba. Caleba
widziałam na żywo na Openerze i, chociaż koncert ten nie wciągnął mnie tak, jak
można by się tego spodziewać, to jednak nadal twierdzę, że to było ważne wydarzenie
muzyczne w moim życiu.
Julian Casablancas – wokalista zespołu The
Strokes, czyli drugiego zespołu indie rockowego, którego krążek wpadł mi w
ręce. Dosłownie, bo do tej pory przechowuję winyl, będący prezentem, jaki
dostałam na urodziny od osoby, z którą wówczas dzieliłam się moimi odkryciami.
W przyszłości zamierzam zainwestować w gramofon i będzie to pierwszy winyl,
który zabrzmi w moich uszach. Julian Casablancas i jego „radiowy” wokal na
studyjnych albumach, który często sprawiał wrażenie tła do melodii, tak głęboko
zakorzenił się w mojej świadomości, że jestem w stanie rozpoznać go wszędzie. Teksty, które pisał,
zainspirowały mnie w wieku gimnazjalnym do tego, żeby pisać wiersze. Do dziś znam na pamięć każdą nutę z jego
starszych płyt, beztroską perkusję i za każdym razem słuchając Juicebox cofam się w czasie do chwili,
kiedy słuchałam tej piosenki zimą, w ciemnym lesie razem z kolegą i była to
jedna z najlepszych chwil w czasach gimnazjum.
Pete Doherty – wokalista The Libertines, a później
założyciel Babyshambles. Słucham szczerze mówiąc tylko tego pierwszego, ale nie
wykluczam, że kiedyś sięgnę po dalsze utwory, które wykonał. Mimo wszystko to
właśnie The Libertines przypadło mi do gustu, bo w połączeniu z muzyką wokal
Pete’a tworzy świetny klimat, rodem z orkiestry weselnej. Tak, właśnie z
weselem kojarzy mi się to ich granie. A Pete jest na tym weselu, już lekko odurzony,
wciąż próbujący zachować pozory elegancika, ale mimo wszystko jest dzieciakiem.
Charakterystyczna postać, która nieważne, w którą stronę pójdzie, zawsze będzie
w konwencji indie rocka, choćby miało to oznaczać, że indie rock jako gatunek
ulegnie całkowitej przemianie.
Orlando Weeks – The Maccabees. Stosunkowo młody
zespół w porównaniu z poprzednimi, ale odkąd usłyszałam Orlando w Toothpaste kisses, a potem Childs, nie mogło być inaczej. Jego głos
dołączył do grona tych, które tworzą indie rocka. No dobra, nie będę się kryć z
tym, że z wyglądu Orlando też jest niczego sobie, ale na swoje
usprawiedliwienie dodam, że to jak śpiewa podobało mi się jeszcze zanim
zobaczyłam, jak wtedy wygląda.
Will Daunt – głos w zespole Zulu Winter. Ten
zespół to dopiero jest nowy. W 2012 roku wydali debiutancki album, który
zasiał zamęt na mojej playliście. Nie ma na nim słabego kawałka. To jeden z
tych wokalistów, który ani nie przebił swoim śpiewem instrumentów, które mu
towarzyszą, ani nie został przez nie przyćmiony. On po prostu gra swoim głosem
razem z nimi i to czyni go jednym z tych artystów, którzy robią przysługę ujawniając swój talent i obiecują, że w przyszłości nie obniżą poziomu a ja im
wierzę.
Brandon Flowers – nazwisko znane także za sprawą
rozpoczęcia solowej kariery przez jego właściciela, ale to dzięki The Killers
miałam przyjemność usłyszeć, jak śpiewa. Jego rockmeński głos, trochę drżący,
czasem sprawiający wrażenie, jakby śpiewał przez łzy i chwytliwe nuty to coś,
czego nie może zabraknąć w tym gatunku. Chwilami mam wrażenie, jakby zespół
inspirował się Queen i można powiedzieć, że Brandon to taki indie rockowy
Freddie Mercury. Razem z Brandonem wyśpiewałam chyba wszystkie utwory The Killersów.
Poniekąd także sentyment decyduje o tym, że zajmuje on zaszczytne miejsce na
tej liście.
Josh Homme – frontman w Queens of the Stone Age.
Szatan na scenie z równie szatańskim poczuciem humoru. Jeśli ktoś zna QotSA, to
nie powinien sprzeczać się z tym, że go wybrałam. To moje subiektywne odczucie,
ale podważanie tego, czy słuszne jest jak kłócenie się z faktem, że Jim
Morrison wybitnym muzykiem był.
Chris Martin – Coldplay’a znają wszyscy. Lubią go
wszyscy, zwłaszcza w okresie zakochania. Jest to jeden z niewielu męskich głosów,
które potrafiły mnie zarówno rozweselić, jak i wzruszyć do łez. Nie ma
wątpliwości, że Chris Martin przejdzie do historii razem z resztą zespołu.
Podobnie, jak w powyższym przypadku, miejsce na tej liście należy mu się jak
psu buda.
Peter Morén, Björn Yttling, John Eriksson (Peter, Björn & John) – z tym
możecie się kłócić, ale ja uwielbiam to trio, odkąd pierwszy raz się z nimi
zetknęłam. Ich Young folks podobało
się wszystkim moim znajomym, którym dałam tę piosenkę do przesłuchania.
Niektórzy poprzestali na tym, a ja postanowiłam przesłuchać resztę. Szczycę się
tym, że ich znam i wśród indie zespołów są jednymi z moich ulubionych. Mają
swoje oryginalne brzmienie, które jest nie do podrobienia.
Paul Banks – to on jest odpowiedzialny za wokal w zespole
Interpol. Tyle powinno wystarczyć. Dodam od siebie, że to jeden z najbardziej „indie
rockowych” głosów. Lubię jak w tego typu bandach słychać prawdziwe męskie
głosy, a nie głosiki. Niektórzy właśnie dlatego nie lubią indie, bo kojarzy im
się z chłopaczkami w rurkach, którzy ledwo dostają do mikrofonu. Nie mam nic do
tego, nawet jest parę zespołów które lubię i, w których wokalistami są takie
chucherka z głosem gimnazjalisty (np. Jordi Davieson w San Cisco), ale nie
uważam, że mają jakiś wielki talent i osobowość muzyczną. Podobnie jak w życiu,
w muzyce też wolę męskich mężczyzn. Im mocniejszy głos, tym lepiej.
To by było na tyle. Jeśli ktoś uważa, że któryś z wyżej wymienionych wokalistów nie zasługuje na umieszczenie go w tak zacnym gronie, to raz jeszcze zaznaczam, że to jest moje indywidualne podejście do tematu. Zawsze możecie kogoś dorzucić bo kto wie, może nie zamieściłam tych wykonawców tylko dlatego, że ich nie znałam?
Część z was wiem, że obraca się w tych klimatach ale do zabawy zapraszam również tych, którzy jeszcze się tym nie chwalili :).
Chris Martin <3 awww
OdpowiedzUsuńJa bym tu też zapodała wokalistę The National - bardzo mi się podoba ich ostatnia płyta, a głos wokalisty miodzio!
Stereophonics - :D oj tak tak...Kelly Jones...
Imagine Dragons, też uwielbiam!