sobota, 18 stycznia 2014

Mężczyźni w zespołach indie

Indie rock, inaczej: independent rock to gatunek muzyki, który wzbudza dość spore kontrowersje. Niektórzy nie wiedzą, jak można tego słuchać, ale są też tacy jak ja – po uszy siedzący w tych klimatach. Swoje pierwsze zetknięcie z tą muzyką pamiętam jak dziś, a miało to miejsce w okolicach roku 2004, w zamierzchłych czasach, kiedy mało kto znał Kings of Leon. Zobaczyłam klip do Four kicks, piosenki z ich drugiego krążka.


Od tamtej pory minęło 10 lat (słownie: dziesięć, inaczej: DEKADA) i nie widać końca mojej fascynacji. Co chwilę pojawiają się jakieś nowe zespoły, a ja mimo że po drodze zaczęłam chłonąć też kilka innych gatunków, to wciąż odkrywając nowe brzmienia czuję, jak perkusja wybija rytm mojego serca.
Zastanawiam się dziś, co sprawia, że tak lubię indie rock? Mam rock’n’rollową duszę, więc to niby nic dziwnego. Uwielbiam gitary, a pomieszanie ich z elektronicznym brzmieniem to dla mnie ciekawostka, emocje, melodyczność. Ale przecież, gdyby tylko o to chodziło, nie wybrzydzałabym, tylko słuchała wszystkiego, co się nawinie. A mimo to są zespoły, obok których przechodzę obojętnie.

Chodzi chyba o całokształt: brzmienie, tekst, emocje i… wokal. A jeśli mowa o wokalu, to zdecydowanie wolę męski. Nawet mój chłopak jest zdania, że słucham tych a nie innych zespołów, bo tworzą je faceci. 

Oto kilka mężczyzn, chłopców – jak kto woli – bez których nie wyobrażam sobie indie rocka. Mężczyzna w zespole indie rockowym to jakby odrębny gatunek. Nie macie wrażenia, że nawet niezbyt atrakcyjny wizualnie facet może nagle stać się bardziej przystojny kiedy dowiadujecie się, że jest muzykiem? Tak czy inaczej, poniżej niekoniecznie podobający mi się faceci, ale z pewnością tacy, którzy robią dobrą robotę.
Wbrew pozorom nie zamierzam streszczać tutaj ich biografii, bo żeby ją poznać wystarczy sobie ich wygooglować. Poniżej uzasadniam, dlaczego oni. Kolejność przypadkowa.


Caleb Followill – Kings of Leon to zespół, który odniósł wielki sukces i przy okazji, jak już wspominałam zespół, który na tyle mnie zaciekawił, że postanowiłam brnąć w to dalej i szukać podobnych brzmień. Charakterystyczny głos Caleba w Four kicks to coś, co w tym wszystkim najbardziej zwróciło moją uwagę. Mam wrażenie, że w późniejszych latach w dziejach zespołu jego wokal jakby nieco przygasł, ale wcale nie oznacza to, że jest gorzej. Dziś członkowie KoL zgodnie przyznają, że wciągnęła ich komercja. Niektórzy uważają, że komercja przeczy idei indie rocka. A ja jestem za tym, żeby jednak nie dopisywać jakiejś ideologii muzyce, tylko po prostu jej słuchać, jeśli wciąż się podoba. Caleba widziałam na żywo na Openerze i, chociaż koncert ten nie wciągnął mnie tak, jak można by się tego spodziewać, to jednak nadal twierdzę, że to było ważne wydarzenie muzyczne w moim życiu.


Julian Casablancas – wokalista zespołu The Strokes, czyli drugiego zespołu indie rockowego, którego krążek wpadł mi w ręce. Dosłownie, bo do tej pory przechowuję winyl, będący prezentem, jaki dostałam na urodziny od osoby, z którą wówczas dzieliłam się moimi odkryciami. W przyszłości zamierzam zainwestować w gramofon i będzie to pierwszy winyl, który zabrzmi w moich uszach. Julian Casablancas i jego „radiowy” wokal na studyjnych albumach, który często sprawiał wrażenie tła do melodii, tak głęboko zakorzenił się w mojej świadomości, że jestem w stanie rozpoznać  go wszędzie. Teksty, które pisał, zainspirowały mnie w wieku gimnazjalnym do tego, żeby pisać wiersze.  Do dziś znam na pamięć każdą nutę z jego starszych płyt, beztroską perkusję i za każdym razem słuchając Juicebox cofam się w czasie do chwili, kiedy słuchałam tej piosenki zimą, w ciemnym lesie razem z kolegą i była to jedna z najlepszych chwil w czasach gimnazjum.


Pete Doherty – wokalista The Libertines, a później założyciel Babyshambles. Słucham szczerze mówiąc tylko tego pierwszego, ale nie wykluczam, że kiedyś sięgnę po dalsze utwory, które wykonał. Mimo wszystko to właśnie The Libertines przypadło mi do gustu, bo w połączeniu z muzyką wokal Pete’a tworzy świetny klimat, rodem z orkiestry weselnej. Tak, właśnie z weselem kojarzy mi się to ich granie. A Pete jest na tym weselu, już lekko odurzony, wciąż próbujący zachować pozory elegancika, ale mimo wszystko jest dzieciakiem. Charakterystyczna postać, która nieważne, w którą stronę pójdzie, zawsze będzie w konwencji indie rocka, choćby miało to oznaczać, że indie rock jako gatunek ulegnie całkowitej przemianie.


Orlando Weeks – The Maccabees. Stosunkowo młody zespół w porównaniu z poprzednimi, ale odkąd usłyszałam Orlando w Toothpaste kisses, a potem Childs, nie mogło być inaczej. Jego głos dołączył do grona tych, które tworzą indie rocka. No dobra, nie będę się kryć z tym, że z wyglądu Orlando też jest niczego sobie, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że to jak śpiewa podobało mi się jeszcze zanim zobaczyłam, jak wtedy wygląda.


Will Daunt – głos w zespole Zulu Winter. Ten zespół to dopiero jest nowy. W 2012 roku wydali debiutancki album, który zasiał zamęt na mojej playliście. Nie ma na nim słabego kawałka. To jeden z tych wokalistów, który ani nie przebił swoim śpiewem instrumentów, które mu towarzyszą, ani nie został przez nie przyćmiony. On po prostu gra swoim głosem razem z nimi i to czyni go jednym z tych artystów, którzy robią przysługę ujawniając swój talent i obiecują, że w przyszłości nie obniżą poziomu a ja im wierzę.


Brandon Flowers – nazwisko znane także za sprawą rozpoczęcia solowej kariery przez jego właściciela, ale to dzięki The Killers miałam przyjemność usłyszeć, jak śpiewa. Jego rockmeński głos, trochę drżący, czasem sprawiający wrażenie, jakby śpiewał przez łzy i chwytliwe nuty to coś, czego nie może zabraknąć w tym gatunku. Chwilami mam wrażenie, jakby zespół inspirował się Queen i można powiedzieć, że Brandon to taki indie rockowy Freddie Mercury. Razem z Brandonem wyśpiewałam chyba wszystkie utwory The Killersów. Poniekąd także sentyment decyduje o tym, że zajmuje on zaszczytne miejsce na tej liście.


Josh Homme – frontman w Queens of the Stone Age. Szatan na scenie z równie szatańskim poczuciem humoru. Jeśli ktoś zna QotSA, to nie powinien sprzeczać się z tym, że go wybrałam. To moje subiektywne odczucie, ale podważanie tego, czy słuszne jest jak kłócenie się z faktem, że Jim Morrison wybitnym muzykiem był.


Chris Martin – Coldplay’a znają wszyscy. Lubią go wszyscy, zwłaszcza w okresie zakochania. Jest to jeden z niewielu męskich głosów, które potrafiły mnie zarówno rozweselić, jak i wzruszyć do łez. Nie ma wątpliwości, że Chris Martin przejdzie do historii razem z resztą zespołu. Podobnie, jak w powyższym przypadku, miejsce na tej liście należy mu się jak psu buda.


Peter Morén, Björn Yttling, John Eriksson (Peter, Björn & John) – z tym możecie się kłócić, ale ja uwielbiam to trio, odkąd pierwszy raz się z nimi zetknęłam. Ich Young folks podobało się wszystkim moim znajomym, którym dałam tę piosenkę do przesłuchania. Niektórzy poprzestali na tym, a ja postanowiłam przesłuchać resztę. Szczycę się tym, że ich znam i wśród indie zespołów są jednymi z moich ulubionych. Mają swoje oryginalne brzmienie, które jest nie do podrobienia.


Paul Banks – to on jest odpowiedzialny za wokal w zespole Interpol. Tyle powinno wystarczyć. Dodam od siebie, że to jeden z najbardziej „indie rockowych” głosów. Lubię jak w tego typu bandach słychać prawdziwe męskie głosy, a nie głosiki. Niektórzy właśnie dlatego nie lubią indie, bo kojarzy im się z chłopaczkami w rurkach, którzy ledwo dostają do mikrofonu. Nie mam nic do tego, nawet jest parę zespołów które lubię i, w których wokalistami są takie chucherka z głosem gimnazjalisty (np. Jordi Davieson w San Cisco), ale nie uważam, że mają jakiś wielki talent i osobowość muzyczną. Podobnie jak w życiu, w muzyce też wolę męskich mężczyzn. Im mocniejszy głos, tym lepiej.

To by było na tyle. Jeśli ktoś uważa, że któryś z wyżej wymienionych wokalistów nie zasługuje na umieszczenie go w tak zacnym gronie, to raz jeszcze zaznaczam, że to jest moje indywidualne podejście do tematu. Zawsze możecie kogoś dorzucić bo kto wie, może nie zamieściłam tych wykonawców tylko dlatego, że ich nie znałam?
Część z was wiem, że obraca się w tych klimatach ale do zabawy zapraszam również tych, którzy jeszcze się tym nie chwalili :).

1 komentarz:

  1. Chris Martin <3 awww
    Ja bym tu też zapodała wokalistę The National - bardzo mi się podoba ich ostatnia płyta, a głos wokalisty miodzio!
    Stereophonics - :D oj tak tak...Kelly Jones...
    Imagine Dragons, też uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń