Nie powiem nic odkrywczego, jeśli napiszę, że dziś
kariera muzyczna to w dużym stopniu uroda. Bez względu na płeć, zdecydowanie
lepiej wchodzą klipy, na których śpiewają przystojni faceci, albo dziewczyny o
apetycznych kształtach i ładnej twarzy. Podanie Rihanny, Shakiry czy Beyonce,
albo Pharrella Williamsa jako przykład to mało. Tą tendencję można zauważyć
także jeśli chodzi o mniej komercyjnych wykonawców muzycznych, a nawet w
przypadku całkowicie niszowych artystów. I o ile łatwiej zaakceptować
brzydkiego faceta (w końcu brzydcy też są na swój sposób przystojni), tak
ciężko znaleźć przykłady dziewczyn naprawdę brzydkich. I nie mam na myśli Lady
Gagi, ani Feist – bo one w porównaniu z naprawdę brzydkimi kobietami są po
prostu charakterystyczne. I ich uroda jest ciekawa, niezbyt oczywista, ale do
zaakceptowania, a czasem nawet do pokochania.
Piszę o tym, bo odkryłam wokalistkę o naprawdę
wątpliwej urodzie. Moja pierwsza reakcja to było nie tyle zniesmaczenie, co zakłopotanie.
A potem zdałam sobie sprawę, że ta niepociągająca uroda odgrywa większą rolę,
niż mi się wydawało – pozwala skupić się na muzyce. Na kreacji, całokształcie.
Przypuszczam, że i bez tego zaczęłabym namiętnie wsłuchiwać się w dźwięki, ale
na pewno nie uznałabym, że warto z tego powodu napisać osobną notkę poświęconą MØ.
Karen Marie Ørsted jest z pewnością dobra w tym, co robi. Wyglądem
nie zachęca, ale broni się wykonaniem. Czasem mam wrażenie, że specjalnie
eksponuje niezbyt atrakcyjne rysy twarzy, chcąc uchodzić za paszteta (na
pierwszym filmiku 0:40), co mi się cholernie podoba. Nie jest słodką drobinką,
ale nie jest też szarą myszką, bo nie kryje się w cieniu własnej muzyki i nie
zasłania twarzy makijażem. Chce być tak a nie inaczej postrzegana.
Przedstawiam wam kilka kawałków i czekam, aż w
marcu będzie można kupić jej krążek. Warto zaznajomić się z tym kaszalotem. Jest
wyjątkowa!
Klipy według kolejności, w jakiej ja je pierwszy raz oglądałam.

Przypomina mi trochę Alę Boratyn, ale nie nazwałabym jej brzydką, ale naturalną :)
OdpowiedzUsuń"ale.. ale" - wybacz powtórzenie :D
OdpowiedzUsuńtrafiłam na nią przypadkiem jakiś czas temu. jej muzyka wprowadza mnie w inny świat. and i like it! ;]
OdpowiedzUsuńfajnie, że jednak nie jest taka nieznana :)
OdpowiedzUsuńO nie... :)
OdpowiedzUsuńŚmieszne, bo ostatnio też nad tym trochę dumałam, pewnie przez to, że ku własnej boleści natknęłam się na nowe teledyski (mojej ukochanej, ale jednak już nie to) Beyonce czy Rihanny z Shakirą. Nie mogę znieść, że każdy co do ostatniego nawet utalentowanego artysty i tak schodzi na drogę sprzedawania seksu i nagości. Słowo mainstream zaczyna oznaczać już tylko wejście do kliki wykonawców, który wpasować się w kanon ociekających tym tekstami i teledyskami. Najlepsze jest to, że ludzi takich jak ja są tabuny, którym to nie podchodzi, wręcz wychodzi bokiem. A to dalej się sprzedaje...
OdpowiedzUsuńNa Marie kiedyś się natknęłam, moje pierwsze wrażenie było trochę głupie, ale to chyba naturalna reakcja, trochę spranych mózgów, którymi nie da rady w jakimś stopniu od dziecka jesteśmy - pierwsza myśl - jaka ona hmm inna, brzydka :p
Jest mi wstyd, no ,ale cóż tak jak napisałaś, im dłużej się słucha tym bardziej się wie co to za artystka.
o ukochanej pisałam tylko o Beyonce, wychowałam sie trochę na soulu, więc jako nastolatka uwielbiałam Destiny's Child :P sham shame, to co teraz robi jest średnie
OdpowiedzUsuńCo kto lubi. Mnie się podobają dokonania Beyonce, jak i cała ona. Nie razi mnie sprzedawanie nagości, bo w takich czasach żyjemy a poza tym w przypadku r'n'b, popu itp. itd. nagość, seks, biżuteria i przepych są wpisane w te klimaty. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że dzieci w wieku gimnazjum chłoną takie rzeczy jak gąbka, biorą bezkrytycznie wszystko czym im się macha przed oczami i to nie jest dobre w żadnym wypadku.
OdpowiedzUsuńA co do samej muzyki, to nie jestem za tym, żeby dzielić ją na komercyjną i niekomercyjną, tylko na taką która mi się podoba i nie. W muzyce każdy może znaleźć coś dla siebie, więc jeśli coś wychodzi mi bokiem to po prostu to omijam :).
Masz rację. Inaczej przyszłoby oszaleć. A tak btw fajny nowy szablon z pięknym zimowym zdjęciem :) szkoda, że dziś Kraków się zaczyna rozpływać. Pozdrawiam i zmykam!
OdpowiedzUsuńMoże dziwna jestem, ale nie odkreśliłabym tej dziewczyny mianem "brzydkiej". Prędzej "ma coś nie tak z brwiami" albo "niezrobionej". Na 100% nie "brzydka". Aż mi smutno, bo wiem że wyglądałabym milion razy gorzej na filmie niż ona, a kto by chciał myśleć o sobie per "brzydka". I przywoływanie Alicji Boratyn przez The State? No kurcze, piękna dziewczyna. Nie wiem, czy patrzycie przez pryzmat tego co widzi się teraz w teledyskach, czy na czerwonym dywanie - jeśli tak, to 90% kobiet jeżdżących rano tramwajem do pracy jest "paskudnych". :(
OdpowiedzUsuńNie jesteś dziwna. Większość dziewczyn bez make-up'u wygląda tak sobie. "Brzydka" to raczej taka robocza nazwa, gdybym miała na myśli dosłownie "brzydka", okazałoby się że może co dziesiąta kobieta jest ładna. Karen na pewno nie jest piękna, ale jak widać już w trzecim od góry klipie nie odstaje wyglądem od reszty kobiet.
OdpowiedzUsuńW tym wpisie chodzi o to, by podkreślić, jak różni się od wymalowanych gwiazd i że to działa na jej korzyść. W pierwszym klipie nie ma na sobie prawdopodobnie grama makijażu i wcale nie wygląda, żeby miała z tym jakiś problem, podczas gdy są laski, które nie wyjdą z domu bez całej tapety.
Co do Alicji Boratyn, też nie uważam że jest brzydka. Nie miałam na celu nikogo zasmucić tą notką, zawsze pozostaje jeszcze argument, że o gustach się nie dyskutuje i każdemu podoba się inny typ urody :)
Tak mnie to tylko zasmuciło z tą brzydotą, pewnie jestem przewrażliwiona. Też lubię kobiety które noszą się bez makijażu celowo. Mam kilka takich koleżanek, które mają dosłownie wszystko w tyle. Choć sama bym tak nie mogła (logika: po co wyglądać gorzej niż można), to doceniam w nich ten luz. W ogóle, widzę w nich to piękno, może zbyt oklepanie powiedzieć "naturalne", ale właśnie w tym rzecz, że nie wstydzą się być takie jak są.
OdpowiedzUsuńZa to te wymalowane, gdy pierwszy raz pokażą się w swojej naturalnej odsłonie, wzbudzają zainteresowanie, ale w stylu: co Ty, chora jesteś?
OdpowiedzUsuńA jak stwierdził kiedyś Bukowski, "Nie ma niczego takiego jak piękno, szczególnie w ludzkiej twarzy... tym, co nazywamy fizjonomią. To tylko matematyczny i abstrakcyjny układ cech. Np., jeśli nos za bardzo nie wystaje, boki są kształtne, jeśli małżowiny uszne nie są zbyt duże, jeśli włosy są długie... to taka ułuda generalizacji. Ludzie uważają niektóre twarze za piękne, chociaż tak naprawdę, w ostatecznym rachunku, wcale piękne nie są. Matematycznie równają się zeru. Prawdziwe piękno pochodzi, oczywiście, z charakteru. Nie z kształtu brwi. Tak wiele kobiet, o których powiedziano mi, że są piękne... cholera, jakbym patrzył w talerz zupy. Nie ma niczego takiego jak brzydota. Jest coś zwanego deformacją, ale zewnętrzna "brzydota" nie istnieje... Rzekłem."
Takie definicje piękna i brzydoty działają jeszcze bardziej na niekorzyść tych, którzy są - hm, według tego, co "rzekł" - zdeformowani. "Zdeformowany", "mający zdeformowaną twarz" brzmi moim zdaniem gorzej, niż "brzydki" czy "niezbyt urodziwy". Z dozą delikatności, by kogoś nie urazić, jakie to hojne...
OdpowiedzUsuń"Nos za bardzo nie wystaje" - co to znaczy "za bardzo"? Skąd wiadomo, czy nos jeszcze jest po prostu wystający, czy już za bardzo? To wszystko kwestia gustu. Jeden powie, że ten nos szpeci, a drugi uzna, że to całkiem ciekawa, charakterystyczna cecha, albo że dodaje komuś uroku.
Poza tym, "piękno", "symetryczność" - nieważne jak to nazwiemy bo większość zrozumie, o co chodzi. To są umowne i niedefiniowalne pojęcia, bo do każdej definicji można się doczepić.
Każdy może być piękny i każdy może być brzydki - dla kogoś. I to jest w tym najfajniejsze.
Ale zdeformowany nie jest ekwiwalentem brzydkiego czy niezbyt urodziwego. Chodzi o to, że po prostu to umowne piękno twarzy jest warte tyle, co talerz zupy: jeśli lubisz, podoba ci się, jeśli nie, nie jesz. Tak, jak napisałaś w ostatnim zdaniu.
OdpowiedzUsuńPorównanie do talerza zupy osobiście zrozumiałam tak, że piękno jest... nudne. Jak coś, co jest piękne może być równocześnie nudne? Przecież piękno wzbudza pożądanie, podziw, często zazdrość - tyle uczuć - więc z założenia nie może być nudne.
OdpowiedzUsuńA ta definicja, czy jak to nazwać, sama w sobie jest zaprzeczeniem istnienia piękna ("nie ma niczego takiego jak piękno"), próba udowodnienia, że to matematyka i to, co uważamy za piękne jest po prostu symetryczne, a brzydkie - zdeformowane. Jeśli ktoś przyjmuje te argumenty, to owszem - piękno, czyli coś co nie istnieje nie może być synonimem deformacji, ale ja akurat nie kupuję takiego tłumaczenia, według mnie jest coś takiego jak piękno i brzydota (nieobiektywne, ale jest) i dlatego może być równoważne z symetrią i zniekształceniem - również subiektywnie.
A tak swoją drogą, to mózg mi się lasuje od takich filozoficznych dysput. Nie nadaję się do tego ;P
Ja [nie]stety miałam w szkole przez 6 lat lekcje filozofii i logiki, później na studiach również, przez co, jak mawia moja rodzina, czepiam się jak pijany płotu.
OdpowiedzUsuń