niedziela, 21 lipca 2013

Mieszanka wspomnień i zdjęć z Gdyni i z Gdańska

Po dwóch dniach totalnie wyleciało mi z głowy, żeby kontynuować zapiski w dzienniku, dlatego teraz, gdy minęło już tyle czasu od powrotu z Gdyni wszystkie dni są rozmyte. Ciężko odróżnić mi co kiedy się działo, ale zdjęcia, które robiliśmy okazały się być pomocne podczas przywoływania wspomnień.


łódeczki i skuter wodny.

ja i moja siostra bliźniaczka.
Tego dnia, zdaje się, dostałam na ulicy żółtą ulotkę. Widniała na niej radosna emotka oraz napis "5 powodów do uśmiechu". 

- 5 powodów do uśmiechu... ooo, niech zgadnę: 5 piw - powiedziałam otwierając ulotkę. 
Spodziewałam się jakiejś fajnej promocji w stylu "weź 5 piw, zapłać za 3" albo czegoś w podobie. Jednak nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak daleka byłam od prawdy. Kiedy przeczytałam pierwszy powód - "Bóg cię kocha" - postanowiłam nie czytać dalej.
Z moimi poglądami w kwestii wiary się nie czaję i nie ma we mnie zrozumienia dla katolickich praktyk. Bardzo nie lubię takich sytuacji i ludzi, którzy próbują mnie nawracać zupełnie, jakbym była na złej ścieżce i potrzebowała pomocy. Nawet na wakacjach muszę czuć się prześladowana... 
Ale mimo to humor nadal miałam dobry. Zarówno przed otrzymaniem tej ulotki nie potrzebowałam powodów do uśmiechu, jak i po jej potarganiu i wyrzuceniu do kosza na śmieci.






Mówiłam już, że lubię spacerować? Po openerze nie potrzebowałam większych atrakcji - wręcz miałam ich aż nadto, dlatego potem wystarczyło mi samo chodzenie po mieście. Czasem zamiast chodzenia, było to bieganie, np. wtedy, gdy spieszyliśmy na trolejbusa. Gdy już dobiegłam, wchodząc do środka potknęłam się o podest i zgubiłam buta, po czym drzwi się zamknęły, a trolejbus odjechał. Ludzie w autobusie natychmiast przestali się nudzić, ale, gdy tylko dojechaliśmy do następnego przystanku, zwiałam stamtąd. Usiadłam na ławeczce, a M niczym książę z bajki pobiegł ocalić mojego bucika.

Jedzenie w Gdyni spisało się na medal - tym razem nic nam nie zaszkodziło. Oczywiście nie omieszkałam parę razy zjeść w mojej ulubionej restauracyjce, Fanaberii. Jeszcze rok temu to miejsce nie było tak oblegane - w tym roku, w porze obiadowej było ciężko o miejsce do tego stopnia, że jedna rodzinka postanowiła zamówić tam jedzenie i jeść... na chodniku, przy ulicy. Oprócz desperacji ludzi (tym bardziej, że miejsc, gdzie można zjeść obiad w Gdyni nie brakuje) zjawisko to świadczy o tym, jak dobre jedzenie tam podają. Wciąż polecam!



Kolejne dni polegały na spacerowaniu po Gdyni i na wypoczynku, w pełnym znaczeniu tego słowa. Chciałam się po prostu poczuć tak, jakbym mieszkała tutaj na stałe i bez ciśnienia, że niebawem trzeba pakować manatki i wracać do domu.
Może i lubię od czasu do czasu poleżeć plackiem na piasku, ale gdyńska plaża jest bardzo malutka, przepełniona ludźmi i dlatego bardzo mało intymna - nie zachęca do tego, by rozłożyć się na niej. Zwyczajnie nie da się odpocząć, gdy co chwilę ktoś ci przechodzi nad głową, biega, sypie piaskiem i drze japę ;).
Poza tym nie czułam potrzeby opalania się. Plażę wykorzystałam jako miejsce do jedzenia. Stołowałam się także w PizzaHut. Raz zjadłam w środku, a następnym razem postanowiłam wziąć pizzę na wynos i wynieść ją aż na plażę :). Poza tym, że pojadłam sobie, w dodatku w ładnym miejscu i przez przypadek udało mi się zrobić ludziom smaka, mogę powiedzieć, że kontakt z piaskiem mam zaliczony! Ponieważ nie zjadłam rantów, a nie lubię wyrzucać jedzenia, postanowiłam pokarmić łabędzie. Nie pogardziły. W zamian za szamkę ładnie wyglądały, więc M pstryknął im pamiątkowe zdjęcie.


znajdź swoją!
Nie zapomniałam też o was. Na powyższych zdjęciach uwieczniłam wszystkie pocztówki przed wysłaniem ich do was. Nie wszyscy dali mi znać, czy dotarły, ale wierzę, że Poczta Polska nas nie zawiodła.

W międzyczasie udało nam się też odwiedzić Gdańsk.





znudzony pies.
jeeeeść.
jestem dumna z tego zdjęcia.

4 DAYS
pizza inna niż wszystkie.

Nigdy wcześniej nie byłam w Gdańsku i wybrałam zły dzień na zwiedzanie tego miasta, bo lada moment trzeba było wracać i szykować się na wieczorne koncerty. Zachwyciło mnie ono swoimi wysokimi i kolorowymi kamienicami i wąskimi uliczkami wyłożonymi kostką. Jedyne, co mnie odstraszyło, to tłum turystów. To był pierwszy, ale z pewnością nie ostatni raz, kiedy byłam w Gdańsku i ryzykowałam, jedząc pizzę w niesprawdzonym miejscu. Następnym razem muszę wybrać chyba inny okres, bo niezbyt dobrze czuję się w tłumie zwłaszcza, że mam go na co dzień i nad morze przyjechałam od tego odpocząć.

Jak widać, jest trochę niechronologicznie, ale to nie ma znaczenia. Uznałam, że tyle zdjęć musi w końcu ujrzeć światło dzienne.
Ostatnia seria zdjęć + krótkie podsumowanie już niebawem na blogu :).

7 komentarzy:

  1. Zawsze tak jest, że po przyjeździe już się nie wie co i kiedy było ;) Czytając (i oglądając) (foto) relację aż poczułam ten klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kartka dotarła! dziekuje bardzo:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku dzięki :D :* Zawsze uważałam, że są krótkie, brzydkie i w ogóle (długi czas obgryzałam a feee). Czuję się dowartościowana :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło popatrzeć :)
    A to, co napisałaś o wierze... wiesz, mam podobne zapatrywania i zapewne owa ulotka w moich rękach skończyłaby tak samo.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdańsk ma w sobie magię! :) Historia z butem mnie urzekła

    OdpowiedzUsuń
  6. No to widzę, że byłaś w moim pięknym 3mieście :)
    Czy będzie relacja z Sopotu?

    OdpowiedzUsuń
  7. Zakochani i szczęśliwi :)

    OdpowiedzUsuń