Spacerując po krakowskim rynku w tych dniach, kiedy jest on przepełniony po brzegi turystami, turystami i jeszcze raz turystami, a dopiero potem miejscowymi, którzy i tak w obliczu tego pięknego miejsca wyglądają trochę, jak turyści, albo punkami, których sen o byciu wiecznie młodym i napitym się ziścił, albo wrzeszczącymi dziećmi, które podrzucają do góry swoje nowo nabyte zabawki i biegają, wybierając spontanicznie kierunek i plątając się między nogami prawie jak gołębie... schodząc co chwilę na bok, żeby nie zostać potrąconym przez dorożki i zastanawiając się, co mają w głowie ludzie jeżdżący w tych dorożkach, że nie czują wyrzutów sumienia będąc stręczycielami koni... od czasu do czasu zauważę coś, przy czym warto się choćby na chwilę zatrzymać, nad czym warto się choć na chwilę pochylić.
Idę sobie i jem loda w wafelku, który mógłby być równie dobrze plastikowym kubeczkiem, bo i tak go nie zjem i rzucę gołąbkom albo innym żulom na pożarcie, aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd słyszę za plecami dojrzałe, męskie głosy śpiewające jakąś piosnkę po niemiecku. Odwracam się i widzę... dwóch dziadków, z których jeden wyglądem swym przypomina Hitlera, trzymających się pod rękę i maszerujących pewnym krokiem przed siebie, niczym stare żołnierzyki, śpiewając coś, co brzmi jak piosenka o wybijaniu Żydów, bo w końcu to niemiecki... I widzę na ich twarzach radość z tego, że tu są. I stoję, patrzę niedowierzając, i żałuję, że w szkole nie przykładałam się do nauki niemieckiego. Choć właściwie to i tak wiem, że śpiewają o czymś lekkim i przyjemnym, mimo że jestem Polką i pewnie powinnam czuć odrazę. Albo co najmniej tego nie trawić, ale to akurat nie dlatego, że jestem Polką - po prostu dlatego, że nie jestem nimi. Ale o dziwo czuję prawie to samo, co oni, choć nie spożywałam wczaśniej alkoholu i nie mam jeszcze tylu lat, ani tyle czasu i oszczędności... By móc pojechać sobie nieważne gdzie i czuć się tam, jak u siebie, bo jestem obywatelką świata, a on leży u mych stóp. Mająca na liczniku lat tyle, by móc zmęczyć się życiem, albo znudzić się nim, będę mogła powiedzieć, że je znam i nie czuć się tak jak teraz, gdy to mówię i - co więcej nie będę ani zmęczona, ani znudzona. Będę miała w sobie krzepę, by podnosić nogi tak wysoko, jak ci starsi panowie, albo i jeszcze wyżej... i będę w pełni sił, by się swoim światem cieszyć.
Panowie przeszli obok, dołączając do swych kolegów, którzy, jak się okazało, czekali na nich parę metrów dalej. Następnie wszyscy ruszyliśmy przed siebie, w jednym kierunku, wszyscy pod jednym słońcem, jedyna różnica między nami polegała na tym, że oni szli kilka kroków przed nami i zdawali się nie wiedzieć o naszym istnieniu.
Pod spodem krakowski rynek sprzed dokładnie dwóch lat - "trochę" mniej deszczowy...
Klimatyczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńMieszkam na skraju Krakowa i codziennie widzę dorożki jadące przez pół miasta... Uwielbiam konie i boli mnie, że muszą pracować w upale latem (a czasami jest tak gorąco, że nawet ja opadam z sił, a co dopiero one, stojąc kilkanaście godzin w słońcu), ale, niestety.. to niezależne od nas.