wtorek, 23 kwietnia 2013

Nowe słowo: oranżeria

Oranżeria to miejsce na dachu budynku zwanym Jubilat, do którego już od początków zimy planowaliśmy wybrać się, jak zrobi się ładna pogoda i będzie ciepło. Mój chłopak stwierdził, że to dziś. Niestety, jak tylko skończyliśmy zajęcia na uczelni, stan nieba zaczynał się pogarszać, masz ci los! Jednak mimo to w ramach niespodzianki M. przyniósł mnie tam, hen na samą górę, posadził na samym skraju i było tak przyjemnie, że zapomniałam o moim lęku wysokości.


Zamówiłam shake'a truskawkowego, bo elegancki pan kelner z wąsikiem powiedział, że to jest jedyny koktajlopodobny napój, jaki serwują. M. zamówił puchar lodowo-owocowy.

od lewej: szejk, szejk ;)
Mój szejk był po prostu pudrowy, a bita śmietana jakiej jeszcze nigdy nie jadłam, mimo że kaloryczna, zagwarantowała mi chwilę zapomnienia.

przepych
Puchar M. wyglądał imponująco i tak samo smakował - wiem, próbowałam!

Siedząc na dachu mogliśmy obserwować, jak nad Krakowem zbierały się ciemne chmury i w okolicach Ruczaju padał deszcz. U nas też zaczęło kropić, więc po tym jak skończyliśmy, nie siedzieliśmy już długo.
chmury nad zamczyskiem
Tak czy siak, mamy zamiar tam wrócić w któryś ciepły letni wieczór, żeby napić się wina przy świecach. Póki co nie ma co pisać recenzji. Wystarczy powiedzieć, że miejsce jest urocze. Warto było przyczołgać się tu aż spod samego Wawelu w szpilkach, które obtarły mi stopę.

widok w paski
cztery mnie

1 komentarz: