niedziela, 25 sierpnia 2013

Grecja, Messonghi, dzień 2

(Zapraszam też do przeczytania relacji z dnia 1)

Jako, że pierwszego dnia położyliśmy się spać bardzo wcześnie, następnego dnia już ok. godziny 8 byliśmy na nogach. Śniadania w hotelu były podawane z premedytacją od 8-10, tak, żeby człowiek nie mógł sobie dłużej pospać i w ostateczności przychodził o 9:55 na resztki i potem nie chciało mu się jeść obiadu (bo był podawany od 12-14), ewentualnie też przychodził jeść to, co zostało.
Po powrocie do pokoiku położyłam się jeszcze na chwilę i zaczęłam czytać Murakamiego. Z ciszy wyłoniły się dziwne dźwięki. Coś, jakby "pyk, pyk". Początkowo bałam się, że coś nam weszło przez balkon do pokoju. A innym razem dźwięk ten przywodził na myśl korniki lub jakieś inne robactwa wgryzające się w drewno. Jednak, co tak naprawdę nas nękało przez cały czas ilekroć byliśmy w pokoju, pozostaje zagadką.
Następnie poszłam do łazienki, doprowadzić się do stanu, w którym mój wygląd nie robił sensacji, a przynajmniej nie w tym sensie, w którym miałabym z tego powodu chować się po krzakach ;).
Poszliśmy do sklepu na zwiady, głównie po to, żeby zobaczyć, co można tutaj kupić. Pomijając stos pamiątek, za półdarmo można było dostać rzeczy od Gucci'ego, albo Dolce&Gibony, nie mówiąc już o Chanel! Nie do wiary! Jaka szkoda, że mieliśmy przy sobie raptem 14 euro i ledwo było nas stać jedynie na dmuchanego krokodyla (i tak brakowało nam 90 centów).
Powzięliśmy plan, żeby kupić go za 10 euro. Niepoinformowana o tutejszych zwyczajach, gdy tylko zaczęłam targować się z ekspedientką, moje próby zaniżenia ceny zostały odebrane chyba gorzej, niż gdybym została przyłapana na kradzieży...

- Don't make me upset. You think that you are too smart and I am too stupid. - powiedziała pani w sklepie, która myślała, że chcę ją zrobić w ciula.
- We didn't want to upset you, only asked.
- Where are you from?
- Poland.
- Then, if I come to your country, I don't do things like that.
- In our country it is normal but ok, I understand.
- But you are in Greece. It can be for 14 euro, but not for 10.
- You know, 10 is a good start for negotiation.
- Not here. It's not Turkey. I need money to live!
- Don't be so angry, we didn't know you don't like it. And thank you.

Zostałam zganiona. Sprowadzona na ziemię. Jak śmiałam! Grecja tonie w kryzysie, a ja jeszcze chcę jej sklep obrobić. Kompleksy wzięły górę, jak nic. Pożałowałam swego czynu, a na zgodę pani zaproponowała, że ktoś z obsługi sklepu pójdzie nadmuchać nam at least four feet Szwagra - pragnienie każdego dziecka, które mijaliśmy. Nasze też, ale spełnione dopiero po tylu latach.


Razem ze Szwagrem poszliśmy popływać w morzu, ale ten szybko się (nam) znudził i poszedł odpoczywać na brzegu.


Morze Jońskie jest przejrzyste, spokojne, ciepłe i zielono-niebieskie. Tonąłby. Choć w sumie nie za bardzo się da - jest tak słone, że unosi ciało na powierzchni. W ogóle nie musisz ruszać kończynami, żeby móc sobie leżeć i się opalać. Pod tym względem jest o wiele wygodniejsze od kamienistej plaży, na której wypożyczenie dwóch leżaków kosztuje 6 ojro.



Ja jednak pływałam mimo, że nie znoszę czuć ryb przepływających między moimi nogami, ani tym bardziej wolałabym nie wiedzieć, że razem ze mną w wodzie przebywają też kraby, których nie cierpię. Niestety zobaczyłam jednego na własne oczy, wrrrr. Po pewnym czasie jednak całkowicie zapomniałam o istnieniu stworzonek i sama poczułam się, jak ryba w wodzie ;).

W międzyczasie zarezerwowaliśmy sobie rejs łódką na Corfu, bo zarekomendowała go ta bardzo sympatyczna Niemka z biura informacji turystycznej, poza tym w ofercie hotelowej kosztował on 2x więcej, a i tak chcieliśmy tam popłynąć...


Wieczorem, po kolacji, postanowiliśmy iść na libację do przybrzeżnej tawerny. Booca Beach Bar - the place to be - tak nazywa się miejsce, w którym rzeczywiście chciało się być. Panował tam klimat, jakiego nie ma nigdzie indziej - wiem to, mimo że jeszcze nie odwiedziłam wszystkich miejsc na świecie. Wieczór, siedzisz sobie na leżaku. Plaża jest bardzo wąska, dlatego dosłownie dwa metry przed tobą fale morskie uderzają o kamienisty brzeg. Morze w dalszym ciągu jest spokojne. Jeden z barmanów rozpala pochodnie i lampiony w papierowych woreczkach zasypanych kamyczkami, żeby lekki wietrzyk, który gładzi twoją skórę ich nie przewrócił...




Lady In Red by Chris de Burgh on Grooveshark
W tle leci sobie muzyka z lat 80-tych, a ty obok siebie masz swoją ulubioną osobę i popijacie chłodny napój.
W takich chwilach człowiek zaczyna wierzyć, że to nie zdarza się tylko w filmach. Że życie potrafi być wspaniałe i najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że na żywo to wygląda jeszcze piękniej, niż na ekranie. To, co przeżywasz jest realne i tylko twoje.

Na przykład tylko my możemy pojąć, o co nam chodziło wtedy, kiedy Giorgos, właściciel baru zaczął częstować nas ouzo i zagadywać tak, jakby nas znał od lat, a my zamiast to pić i cieszyć się, że za darmoszkę, zaczęliśmy się spinać i zastanawiać, czy gość przypadkiem nie ma jakichś złych zamiarów.

M wstaje, by udać się do toalety, jednak uprzedza go jeden z klientów. Nie mija 5 sekund i Giorgos do nas podchodzi.
G:  Mateusz, what are you doing?
M: I was going to toilet but someone was first.
G: No problem, go pee to the sea.
M: I prefer waiting.
Ja: Don't be shy, go between the lamps - it will be romantic.

Było tam takie malutkie molo i po obu jego stronach stały lampiony. Nie było tam zbyt wiele miejsca, by móc sobie wygodnie usiąść, ale bez problemu można było stanąć, if you know what I mean ;-). M jednak miał wtedy za duży promil krwi w alkoholu, by wystawić spektakl...

Na początku rzeczywiście odnieśliśmy wrażenie, że Giorgos jest nami nad wyraz zainteresowany i podejrzanie serdeczny, jednak, jak się później okazało, to po prostu jego filozofia życiowa. Doszliśmy do wniosku, że on po prostu jest taki przyjazny i później, właśnie dzięki jego gościnności często tam przychodziliśmy. Dziś myślę sobie, że ten człowiek wystawił świetną wizytówkę temu miejscu.

Booca Beach Bar
Booca Beach Bar. handmade lampionik 
Booca Beach Bar. Giorgos, po prostu dobry barman
Na początku byliśmy co do niego podejrzliwi, a dziś śmiejemy się z siebie. Mimo to nie żałujemy, że wówczas nie skorzystaliśmy z jego poczęstunku, bo i tak na następny dzień mieliśmy kaca.

A teraz... teraz jest gorzej, bo są ostatnie chwile wolnego, a ja zamiast korzystać z wakacji - choruję. W tej chwili oddałabym wszystko co mam, żeby tam wrócić i wstawałabym nawet o wschodzie słońca, byleby tylko jak najdłużej cieszyć się pobytem. Łezka w oku się kręci.

3 komentarze:

  1. bardzo mi się podobają owe lampioniki! pokażę Madzi, na pewno wykorzysta ten pomysł.
    najbardziej podoba mi się zdjęcie z zimnym piwkiem. yum!

    Pot spod pachy

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię czytać Twoje relacje :)
    Sikanie do morza mnie rozwaliło... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rady co do robienia siusiu, bezcenne - zapamiętam :D

    OdpowiedzUsuń